"W okresie od 1993 r. do 2024 r. do ośrodka trafiły 342 gatunki zwierząt. Przez 31 lat działalności do ośrodka trafiło ponad 30 tys. szt. zwierząt" - czytam na tablicy po lewej. To średnio prawie tysiąc dzikich pacjentów rocznie.
No nie do końca, bo na początku przyjmowaliśmy o wiele mniej zwierząt - prostuje Jacek Wąsiński, założyciel ośrodka. - Z roku na rok ich liczba rośnie. W tym roku przewidujemy, że będzie ich ponad 3 tysiące. Na ten moment przyjęliśmy już ponad 2,5 tysiąca.
Jego zdaniem ten wzrost wynika z kilku rzeczy. Po pierwsze, coraz więcej ludzi zna ośrodek i zwraca się do niego po pomoc. Po drugie, coraz więcej ludzi interesuje się zwierzętami i ich losem.
Jedni wykazują pozytywne zainteresowanie i dobrze, to się ceni. Niestety zdarzają się ludzie, którzy uzurpują sobie prawo do ingerencji w przyrodę i chcieliby na przykład wyłapywać wszystkie ptaki z miasta, bo tam żyją koty. Tak nie wolno robić. Zwierzęta w mieście były, są i będą. To trzeba zrozumieć - dodaje.
Pasja, która przerodziła się w życiową misję
Mało jest ludzi, którzy rozumieją zwierzęta tak dobrze, jak Jacek Wąsiński. Świat przyrody zafascynował go już w dzieciństwie. Kilka lat później zdał egzaminy do technikum leśnego i tak rozpoczęła się jego przygoda z lasem.
W rodzinie nie mam żadnego leśnika, ja byłem pierwszy. Teraz w ośrodku pracuje mój syn i moja żona - mówi z dumą.
Po ukończeniu szkoły został leśniczym w Mikołowie. Dostał leśniczówkę i kawałek ziemi w ramach tzw. deputatu rolnego. Jak mówi, kiedyś leśnicy prowadzili własne gospodarstwa, hodowali barany, krówki, uprawiali rolę. On postanowił stworzyć ośrodek rehabilitacji dla dzikich zwierząt.
Trafiają do niego zwierzęta ranne na skutek różnych wypadków, a także osobniki, które we wczesnym okresie życia zostały osierocone. Te, które pomyślnie przejdą rehabilitację, wracają do środowiska naturalnego, a zwierzęta trwale okaleczone mają zapewnioną dożywotnią opiekę. Na chwilę obecną na terenie ośrodka mieszka ponad 350 stałych pensjonariuszy. Wśród nich znajdują się m.in. bociany, wilk, ryś, łoś, sarny, jelenie i dziki.
Leśne Pogotowie obsługuje prawie całe województwo śląskie. Ponadto ośrodek obsługuje kilkadziesiąt gmin w całej Polsce na zasadzie współpracy.
- Gmina do mnie dzwoni: "Panie Jacku, mamy rannego bociana, proszę przyjechać". Jedziemy, zabieramy zwierzę, wystawiamy fakturę, koniec - tłumaczy Wąsiński.
Wąsiński: nie uprawiam bambinizmu, pokazuję efekty
Niestety, raz na jakiś czas zdarzają się telefony, które potrafią zmrozić krew w żyłach.
Ostatnio dostaliśmy zgłoszenie z Siemianowic Śląskich. W jednej z prywatnych kamienic gospodarz przy pomocy myjki po ciśnieniem zmył gniazdo jaskółek z pisklętami. Przyjęliśmy też jeża, nad którym pastwiły się dzieci, założyły mu trytytki na łapy. Niestety to zwierzę nie przeżyło - relacjonuje leśnik.
Przyczyny skrajnych zachowań ludzi wobec zwierząt upatruje w braku edukacji.
Ludzie, którzy mają empatię dla zwierząt rozumieją, że zwierzę ma takie samo prawo do życia jak my. Taką postawę należy wpajać dzieciom. Wszystko zmieniamy w szkolnictwie, a czy ktoś pomyślał o zmianach w nauce biologii? Może warto byłoby zmienić program, by uczyć dzieci praktycznej przyrody - to jest modrzew, a to świerk; to jest bażant, a to jest sokół; to jest sarna, a to jeleń; to wszystko żyje i ma prawo żyć. Myślę, że tak poprowadzona edukacja zmieniłaby wiele w podejściu ludzi do przyrody - uważa Jacek Wąsiński.
Na co odpowiadam, że w ostatnich latach w Polsce można było zaobserwować wyraźny wzrost zainteresowania tematami prozwierzęcymi, pojawiło się sporo nowych fundacji działających na rzecz zwierząt.
Organizacji może i jest dużo, ale warto się przyjrzeć temu, jakie są efekty ich pracy. Ja nie chodzę i nie tulę się do zwierząt, nie liżą mnie sarenki, nie uprawiam bambinizmu, bo nie na tym to polega. Ale pokazuję ogromne ilości zwierząt, które wypuszczamy na wolność, czyli efekty mojej pracy. Oczywiście nie można generalizować, są fundacje, które robią kawał dobrej roboty. Ale są też takie, które ciągle proszą o pieniądze, a efektów nie widać - ocenia leśnik.
Zawiść w Polsce ma się dobrze
Leśne Pogotowie o pieniądze nie musi prosić. Jacek Wąsiński zarabia jako leśnik w Nadleśnictwie Katowice, które dodatkowo współfinansuje działanie ośrodka. Pozostałe środki potrzebne do prowadzenia działalności pochodzą z umów z gminami.
Za moją i żony pensję żyjemy, a to co dostajemy od gmin idzie na utrzymanie ośrodka. Ale zawsze się znajdzie ktoś zawistny, kto powie: "Patrz, jakie sobie auto kupił". No tak, ale ja muszę mieć samochód terenowy, żeby wjechać nim na pole i zabrać ranne zwierzę. Niektórzy opowiadają, że biorę publiczne pieniądze. Ja ich nie biorę, ja je zarabiam i odprowadzam podatki. Ja nie żyję z dotacji, nie jestem fundacją, nie zbieram pieniędzy. Na szczęście więcej jest ludzi, którzy pozytywnie pochodzą do naszej pracy i wspierają ośrodek - mówi Jacek Wąsiński.
Naszą rozmowę przerywa robotnik, który szuka narzędzi. W Leśnym Pogotowiu akurat trwa modernizacja. Stare, drewniane woliery są wymieniane na nowe, wybiegi są przebudowywane i unowocześniane, a klatki powiększane, by mogły służyć dzikim podopiecznym przez kolejne lata.
Miałem swoją wizję ośrodka. Widzi pani ten szpaler drzew? - leśnik wskazuje palcem. - Te drzewa dają zwierzętom cień od południa, kiedy jest największe słońce. Sam projektuję wybiegi i woliery, potem kupujemy materiały i budujemy. Zrobiliśmy nowe wybiegi dla jeleni, mamy też nową wolierę, w której można zamknąć rysia czy wilka. Zwierz nie ma szans się podkopać, bo pod ziemią jest wylany beton.
Problem z nutriami to wina człowieka
Moją uwagę zwraca betonowe ogrodzenie, które się trzęsie. Po jego drugiej stronie locha rytmicznie uderza w płytę i chrząka tak, jakby chciała na siebie zwrócić uwagę. - To nasza stała rezydentka - mówi Jacek Wąsiński.
Takich rezydentów coraz częściej można spotkać w wielkich miastach. Jak tłumaczy leśnik dzieje się tak dlatego, że dzików jest po prostu za dużo.
Tam, gdzie dziś stoją osiedla, dwadzieścia lat temu były pola, gdzie dziki żerowały. Teraz pól nie ma, więc dziki wchodzą do miast, gdzie jedzenia nawet nie muszą szukać, wystarczy, że pod śmietnik przyjdą. Niektórzy dziki dokarmiają i nie chcą słyszeć o odstrzale. Czy to się to komuś podoba czy nie, prawda jest jedna: czasami trzeba jakąś populację ograniczyć. W Polsce nie ma tylu dużych drapieżników, by naturalnie wyregulować populację dzików. Dlatego musi to zrobić człowiek - tłumaczy leśnik.
Jednak kwestia odstrzału zwierząt często budzi społeczny opór. Ostatnio głośnym echem w całej Polsce odbiła się sytuacji rybnickich nutrii, które Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska przeznaczyła do odłowienia i uśmiercenia.
Cała ta sytuacja to wina człowieka. Jeszcze 15 lat temu w Polsce działały potężne hodowle nutrii. Ludzie je zabijali na skórki, na futro, mięso. A jak się skończyła moda to zwierzęta jak zawsze poszły w odstawkę. Należało zrobić porządek z nutriami wcześniej, gdy ich było mało. Ale znowu wyszedł na wierzch brak profilaktyki, brak przezorności, brak wiedzy. Czy to się komuś podoba czy nie, nutrie to gatunek obcy, który nie ma prawa być w naszym środowisku. My nie możemy tych zwierząt przyjąć, bo nie jesteśmy azylem. Pozostaje nadzieja w ludziach dobrej woli - mówi Jacek Wąsiński.
Dzicy rezydenci na szklanym ekranie
Leśne Pogotowie pomaga też policji, gdy zachodzi taka potrzeba. - Mieliśmy kilka sytuacji, że policja przekazywała nam zwierzęta pochodzące z przestępstw. W ten sposób trafiły do nas żółwie greckie i żółwie stepowe - opowiada założyciel ośrodka.
Jedna z interwencji, która zapadła mu najmocniej w pamięci, rozegrała się kilka lat temu w Tychach. - Dostaliśmy zgłoszenie dotyczące jaszczurki, która chodziła sobie przed blokiem. Okazało się, że to heloderma, czyli jedyna jadowita jaszczurka na świecie. Oczywiście pochodziła z przemytu, musiała kosztować kilka tysięcy euro - wspomina.
Z ciekawostek warto wspomnieć, że Leśne Pogotowie i jego dzicy podopieczni kilkukrotnie pojawili się na szklanym ekranie. Wiosną tego roku było głośno o występie Jacka Wąsińskiego w "Strefie interesów".
Znajoma do mnie zadzwoniła i mówi, że będą potrzebne bociany i żółwie do dużej produkcji międzynarodowej. Dopiero na miejscu reżyser mnie poprosił, żebym wystąpił w scenie - opowiada leśnik.
Kilka miesięcy później francuska telewizja Arte przyjechała do Polski zrealizować dwuodcinkowy serial dokumentalny o Dolnym i Górnym Śląsku. Jednym z bohaterów jest Jacek Wąsiński i jego ośrodek.
Miałem okazję być na kilku planach filmowych łącznie z tym, że przez dwa lata byłem konsultantem do roli leśnika w serialu "M jak miłość". Zresztą moje zwierzęta też tam występowały. Poznałem kilku aktorów, nie ma co ukrywać, to jest przyjemna część mojej pracy, taki dodatkowy przywilej. No i jakaś pamiątka po mnie zostanie - kończy leśnik.