Historia Kamilka jest jedną z najtragiczniejszych ostatnich lat. Mały chłopiec, niespełna ośmioletni, został brutalnie skatowany przez własnego ojczyma tylko za to, że zrzucił jego telefon ze stolika. Dawid B. w tej historii urósł do jednego z najokrutniejszych ludzi na świecie. Mężczyzna pobił Kamilka, polewał pod prysznicem wrzątkiem bijąc go słuchawką prysznica, zaciągnął do kuchni i położył na rozgrzanym piecu. Skala bólu, jaką czuł 8-latek, jest niewyobrażalna. Kamilek cierpiał kilka dni w domu wołając o pomoc swoich rodziców, swoje wujostwo, nawet próbował wyżebrać ją od rodzeństwa – tak mocno cierpiał. Co naturalne, dzieci nie były w stanie mu pomóc, ale pomagała mu też rodzina, która była głucha na jego cierpienia.
Dopiero jego ojciec, kilka dni później po tym, co zrobił Kamilkowi ojczym, wezwał karetkę. Chłopiec trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i choć lekarze robili, co mogli, nie udało się go uratować. W wyniku nieleczonych ran po poparzeniach chłopiec doznał uszkodzeń wielu narządów wewnętrznych. Zmarł 8 maja nad ranem.
Pogrzeb Kamilka z Częstochowy. Tłumy przyniosły baloniki
Ta historia wstrząsnęła całą Polską. Każdy z niedowierzaniem śledził relacje lekarzy, którzy próbowali wlewać nadzieję w ich serca na to, że chłopiec wyzdrowieje. Każdy zadawał sobie też pytanie, jak można skrzywdzić tak dziecko, a w kontekście mamy chłopca – Magdaleny B., jak można nie reagować na tak wielkie cierpienie własnego dziecka. To retoryczne pytania, na które nikt nigdy nie pozna odpowiedzi, bądź odpowiada sobie na nie sam. Że to musiały być potwory w ludzkiej skórze, które nie mają serca ani duszy. Ilość emocji, jakie towarzyszyły i towarzyszą cały czas, gdy pomyśli się o Kamilku, jest niewyobrażalnie wielka. Trudno to wszystko zrozumieć.
Kamilek poruszył wiele serc, które 13 maja przyszły towarzyszyć mu w jego ostatniej drodze na cmentarzu Kule w Częstochowie.
Przez te ostatnie tygodnie wszyscy pewnie staliśmy się rodziną Kamilka. Wszyscy modliliśmy się i towarzyszyliśmy mu w walce o życie. A tak naprawdę w walce o miłość i dlatego tylu nast tutaj jest. Bo wszyscy tutaj obecni, bardzo wielu ludzi w Polsce i na świecie czuliśmy, że jego sprawa jest też naszą sprawą, że jego troski i problemy stały się też naszymi. Przynajmniej w ostatnich tygodniach. Wierzymy, że teraz jesteśmy też przy nim, by oddać mu to, co mu najbardziej potrzebne. Co go zanurza w prawdziwej, wiecznej, niczym niezmąconej miłości – mówił ksiądz odprawiający mszę w przycmentarnej kapliczce.
Jego słowa poruszały, jak rzadko kiedy, bowiem mówił o tragedii, która co prawda nie dotknęła nikogo bezpośrednio, ale niemal każdy z nas poczuł ból i cierpienie chłopca widząc każde zdjęcie chłopca, słuchając i czytając relacje z tego, jak wyglądały jego ostatnie tygodnie życia, kiedy brutalny ojczym znęcał się nad chłopcem bijąc go, łamiąc mu kości czy przypalając papierosy.
Przecież Kamil stał się takim symbolem i ofiarą, takich niepohamowanych postaw, niepohamowanej złości, nieukierunkowanych emocji. Przecież czekał, jak każde dziecko, pragnął w życiu najbardziej miłości. I na tę miłość czekał, tej miłości szukał. Tego z pewnością żadna nasza forma złości i nienawiści, nie będzie żadnym spłaceniem długo, bo on nie nie potrzebuje nienawiści. Nie potrzebuje wzajemnych oskarżeń i złości, roztrząsania i rozpamiętywania, ale wzrostu naszej wzajemnej miłości wobec siebie. Z pewnością musimy się wszyscy domagać w świecie sprawiedliwości, sprawiedliwej oceny osób, instytucji, wspólnot ale wszyscy przecież, jakoś zawiedliśmy - mówił w czasie kazania ksiądz.
Być może po raz pierwszy od dawna, jedna tragedia zjednoczyła wszystkich, bowiem każdy, kto śledził całą historię widział w niej trochę siebie, a trochę niemego świadka, który chciałby zrobić wszystko, aby chłopiec przestał cierpieć, pomóc mu, oddać mu to, co zabrała mu jego najbliższa rodzina.
Na wiadomość o cierpieniu Kamilka, o jego walce o życie tak szybko rozlała się między ludźmi, w milionach głosów wyrażonych w gazetach, radiu, telewizji, w mediach społecznościowych, naszych prywatnych rozmowach. Nawet tam, gdzie głos wydawał się głosem oburzenia, zdenerwowania i wściekłości wobec tej tragedii, myślę, że nawet ten głos był wyrazem jakiegoś pragnienia miłości. Jakiegoś smutku, że miłość może być poraniona, że miłość może być skrzywdzona, że ktoś zamiast kochać, może mu zabrać miłość – mówił ksiądz odprawiający mszę za Kamilka, któego słowa tak naprawdę były słowami każdego z obecnych na pogrzebie.
Baloniki pofrunęły do góry. Kamilek odszedł na zawsze
To, jak wielka jest to tragedia, świadczą nie tylko płaczące tłumy obecne na pogrzebie Kamilka. Ogromny ból i żal do świata był wypisany na twarzach rodziny Kamilka, jego ojca Artura, który przecież własnymi rękoma chciał mu pomóc, gdy znalazł go krwawiącego w domu oprawcy chłopca, czy jego przyrodniej siostry, która dopiero niedawno odkryła istnienie chłopca i nie zdążyła się nawet nią nacieszyć, bo już musiała go pożegnać.
I kiedy opuszczano trumnę z chłopcem do grobu, w niebo wzbiły się baloniki przyniesione przez ludzi, którzy przyszli pożegnać chłopca. Cisza, jaka unosiła się nad grobem Kamilka, nad którym klęczał jego ojciec była momentem, którego nikt już nigdy nie zapomni. Tak jak 8-letniego, roześmianego blondynka, któremu życie odebrał okrutny człowiek przy biernej postawie matki, która powinna go cały czas chronić przed złem tego świata. Niestety zło miało imię jego matki i ojczyma.