Kamilek był katowany w mieszkaniu. Nikt nie zareagował na jego cierpienie
Częstochowska dzielnica Stradom, przez niektórych nazywana "dzielnicą cudów". To tu mieści się stary, zaniedbany budynek jeszcze z czasów PRL-u, w którym rozegrał się "cichy" dramat 8-letniego Kamilka. Miasto lokuje w nim głównie osoby z eksmisji czy z niskimi dochodami.
Podwórko szarej kamienicy przy ul. Kosynierskiej przypomina dziecięcy figloraj. Jest trampolina, basen, zjeżdżalnia i sporo zabawek. Wydawać by się mogło, że mieszkającym tu pociechom nic nie brakuje. Tymczasem kilka metrów od tych kolorowych atrakcji, za oknem lokalu na parterze, rozgrywał się istny dramat małego Kamila. Pomieszczenie, z którego przez szybę można spoglądać na ten niewielki plac zabaw, ojczym chłopca Dawid B. (27 l.) przerobił na salę tortur.
W mieszkaniu na parterze, tuż przy schodach dwupokojowe mieszkanie zamieszkiwały cztery osoby dorosłe i 9 dzieci. Magdalena B., wraz Dawidem B. i dziećmi wprowadziła się do swojej siostry. Nikt nie reagował na gehennę chłopca, nie pomogła mu matka, ciotka, wujek. Nie pomogli sąsiedzi. Nikt nic nie widział i nie słyszał, albo nie chciał słyszeć... choć bólu jaki czuł chłopiec nie wytrzymałby żaden dorosły.
Tragiczne wydarzenia, o których mówi cała Polska miały rozegrać się 29 marca w godzinach popołudniowych. Tego dnia 27-letni Dawid B. według śledczych miał polać wrzątkiem chłopca, a później z całej siły rzucić go na rozpalony piec węglowy. Przez kilka dni, nikt nie zabrał chłopca do lekarza. Cierpiał skulony, z poparzoną twarzą, tułowiem, rączkami i nóżkami leżał przykryty brudnym kocem w pobliżu pieca. Później lekarze przekażą mediom, że nie widzieli jeszcze tak zmaltretowanego i zaniedbanego dziecka. Również lekarze odkryją u chłopca nieleczone złamania kończyn i ślady po przypalaniu papierosem.
Gehenna chłopca przerwana przez biologicznego ojca
Artur T., biologiczny ojciec Kamilek i rok młodszego Fabianka, chciał zabrać synów, z którymi odnowił kontakt, do siebie na święta. Magdalena B., matka chłopców przekazała, że to jest niemożliwe, bo Kamilek poparzył się herbatką. Pan Artur nie dał jednak jej słowom wiary. 3 kwietnia wraz ze swoją partnerką udał się do mieszkania byłej żony, by sprawdzić, co się dzieje. Obraz który zastał, go przeraził i rzucił na kolana. - "Boże! Dziecko, co oni ci zrobili?!" - płakał pan Artur wspominając widok zmaltretowanego Kamilka.
- Jak go zobaczyłem, to aż mnie z nóg ścięło. Klękałem przy nim, płakałem...- mówił pan Artur. To on powiadomił pogotowie i policję. Kamilka przetransportowano śmigłowcem LPR do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, gdzie wprowadzono chłopca w śpiączkę farmakologiczną. Chłopiec nie czuł bólu, nie miał świadomości co się z nim dzieje, ani gdzie się znajduje.
Kamilek trafił tam w ciężkim stanie, zagrażającym jego życiu. Po długiej i bardzo trudnej walce o życie, chłopczyk zmarł 8 maja w szpitalu z powodu postępującej niewydolności wielonarządowej.
- Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nieleczonymi ranami oparzeniowymi - przekazał Wojciech Gumułka rzecznik Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.
Prokuratura postawiła zarzuty Dawidowi B. i Magdalenie B.. Mężczyzna usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa i znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad Kamilkiem. Zaś jego matka usłyszała zarzut narażania dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia, a także udzielenie pomocy mężczyźnie w znęcaniu się nad chłopcem. Oboje decyzją sądu trafili do aresztu. W poniedziałek, 8 maja, prokurator generalny Zbigniew Ziobro zapowiedział zmianę kwalifikacji i zarzutów ojczymowi i matce chłopca. Decyzję ma podjąć Prokuratura Okręgowa w Częstochowie po otrzymaniu wstępnych wyników sekcji zwłok, która odbędzie się 10 maja w Zakładzie Medycyny Sądowej w Katowicach.
Z mieszkania w Częstochowie bije głucha cisza
Dziś mieszkanie w którym był maltretowany Kamilek jest zamknięte na cztery spusty. Nie ma w nim nikogo. Sąsiedzi niechętnie chcą mówić o tym, co tu zaszło lub nie chcą rozmawiać w ogóle. Przez okna mieszkania na parterze widać zaścielone łóżko, a tuż za nim szafkę i piec węglowy. Miejsce kaźni małego chłopca. To właśnie na ten rozpalony piec Dawid B., rzucił 8-letniego Kamilka. To przy tym piecu przez klika dni chłopiec cierpiał niewyobrażalne męki spowodowane poparzeniem 25 procent jego malutkiego ciałka.