Nie milkną echa piątkowego pożaru, do którego doszło w piątek przy ul. Wyzwolenia w siemianowickiej dzielnicy Michałkowice. Jego powierzchnia objęła całe składowisko - ok. 6 tys. metrów kwadratowych. Kłęby czarnego dymu były widoczne z wielu kilometrów. Pożar został już ugaszony, trwa dogaszanie pogorzeliska. - Działania straży pożarnej praktycznie dobiegają końca, trwa dogaszanie miejsca pożaru. Jeśli chodzi i emisję dymów, zanieczyszczeń – ta emisja jest śladowa - powiedział wojewoda Marek Wójcik na konferencji prasowej po sobotnim posiedzeniu zespołu zarządzania kryzysowego w pobliżu miejsca działań strażaków.
Zanieczyszczenie cieków wodnych chemikaliami to obecnie główny problem po gaszeniu pożaru nielegalnego składowiska odpadów w Siemianowicach Śląskich. Jakość powietrza nie budzi żadnych zastrzeżeń i przebywanie na otwartej przestrzeni nie stanowi zagrożenia - dodał.
Wojewoda podkreślił, że bardzo dużą uwagę przywiązywano do monitorowania jakości powietrza w trakcie i po pożarze. Na bieżąco sprawdzały to mobilne laboratoria, które - jak zapewnia Marek Wójcik, nie stwierdziły zagrożenia dla życia i zdrowia mieszkańców, zarówno Siemianowic, jak i sąsiednich miast.
Rząd mówi, że zabierze się za przestępców śmieciowych
W konferencji prasowej uczestniczyła również wiceminister klimatu i środowiska Anita Sowińska, która zapowiedziała zmiany w prawie, które ułatwią ściganie przestępców i zapobieganie powstawaniu nowych składowisk, szczególnie substancji niebezpiecznych. Pytana, jak poradzić sobie z nielegalnymi składowiskami, wiceminister odpowiedziała, że takich zinwentaryzowanych i opisanych miejsc jest w całej Polsce 311.
Chodzi o to, by producenci nie oddawali odpadów niesprawdzonym firmom. Myślę, że jesienią będziemy gotowi, żeby zaproponować konkretne zmiany w prawie - zapowiada Anita Sowińska.
Brynica cała w czerwieni. "Znaczne przekroczenie zanieczyszczeń"
Obecnie najważniejszym problemem jest zanieczyszczenie cieków wodnych. W wyniku pożaru i akcji substancje gaśnicze oraz wypłukane chemikalia trafiły do pobliskiego Rowu Michałkowickiego, a ten wpada do Brynicy. Stamtąd woda płynie do Przemszy i do Wisły. W piątek straż postawiła w Rowie Michałkowickim rękawy sorpcyjne do ściągania zanieczyszczeń i słomiane tamy do ich filtrowania. Wojewoda przyznał, że dane z pobranych w piątek próbek „nie były dobre”, ale jak zaznaczył, zmniejszyła się intensywność akcji gaśniczej, a wraz z nią ilość wody przedostającej się z pogorzeliska do Rowu Michałkowickiego.
Wojewódzka inspektor ochrony środowiska Agata Bucko-Serafin potwierdziła, że badane dotychczas próbki wody pobranych niedaleko miejsca pożaru wykazały znaczące przekroczenie zanieczyszczeń.
Zamknięty został dopływ tych zanieczyszczeń do cieków – do Brynicy i później dalej do Przemszy i do Wisły. To jest najważniejsze, że już nie dopływają nie zasilają tego strumienia zanieczyszczeń, jednocześnie następuje naturalny proces, czyli rozcieńczanie zanieczyszczeń - powiedziała na konferencji.
Podkreśliła przy tym, że nikt nie powinien teraz wchodzić do zanieczyszczonej Brynicy, ani nie pozwalać, aby zwierzęta piły z niej wodę. Warto też ograniczyć przebywanie w pobliżu wody, jeżeli wydziela ona zapach chemikaliów. - To są wody, które nie zasilają przynajmniej tutaj, żadnych ujęć wody. W tym największym stężeniu, czyli w miejscu, gdzie to się stało, nie mają wpływu na jakość wody pitnej - podkreśla Agata Bucko-Serafin.
Również prezes spółki Wody Polskie Joanna Kopczyńska powiedziała, że prowadzony jest monitoring przenoszenia się zanieczyszczeń na rzekach. Wody Polskie są w kontakcie ze sztabem kryzysowym i innymi służbami. Pytana, jakie mogą być długofalowe skutki skażenia, odpowiedziała, że istnieje obawa śnięcia ryb.
Wszystkie działania, które zostały podjęte oczywiście miały na celu zminimalizowanie tych negatywnych skutków, natomiast my musimy jeszcze przez co najmniej kilka dni prowadzić monitoring tego, co na rzekach się dzieje - podkreśliła.
Według Wód Polskich, zanieczyszczenie, w bardzo rozcieńczonej już formie, powinno dopłynąć do Krakowa w ciągu 2-3 dni.