Pies błąkał się po lotnisku, przebył na nie długą drogę
Pies Wizaair, bo takie dostał imię przez okoliczności, z których został uratowany był zaczipowany, stąd udało się ustalić, jak znalazł się w Śląskiem. Przebywał wcześniej w schronisku w Racławicach (woj. małopolskie), które w maju wyadoptowało go do Miechowa-Charsznicy. Pies w następny dzień po adopcji uciekł od nowych właścicieli.
- Po prostu nie był to pies przystosowany do adopcji, nie umiał chodzić na smyczy, a często się zdarza, że schroniska adoptują zwierzęta na telefon. Wizzair był wylękniony - mówi nam pani Marta ze Schroniska w Zawierciu, które zleciło odłowienie czworonoga z lotniska w Katowicach.
Pies był przerażony sytuacją, uratował go pan Artur
Kilkadziesiąt dni później został zauważony w Katowicach. Przez kilka miesięcy pies błąkał się po porcie lotniczym oddalonym o ponad 130 kilometrów od miejsca ucieczki. Chodził głównie po terenie parkingowym. Bał się wszystkich, nikomu nie dał się złapać. Był przerażony sytuacją i przekarmiony, przez to użycie klatki żywołapki nie przynosiło efektów. Pies po prostu nie był głodny.
- Dobrzy ludzie chcieli mu pomóc, dali mu tyle jedzenia, że 10 psów by się najadło. Dźwięków samolotów raczej się nie bał, tak jak każde inne zwierzę się przyzwyczaił - mówi pan Artur, który dostał zlecenie na odłowienie czworonoga.
Aktualnie pies przebywa w zawierciańskim schronisku, gdzie zostaje przygotowany do adopcji, jest resocjalizowany. Będzie gotowy do adopcji, kiedy znajdzie się dla niego nowy dom.
Ratuje zwierzęta, śpi w samochodzie i znów ratuje zwierzęta
Mężczyzna swego czasu prowadził Hotel dla zwierząt Jamor, aktualnie jeździ po całej Polsce i odławia zwierzęta, które znajdują się w zagrożeniu. Kiedyś odławiał czerwone krowy na Podlasiu czy też chorego wilka na Dolnym Śląsku. Jak mówi, przez 4 lata pracy przejechał samochodem 357 tysięcy kilometrów.
Wspomniał nam o historii suczki Lotki, która przeleciała samolotem z Chicago. Po wyładowaniu bagaży okazało się, że jednej z klatek została suka owczarka niemieckiego.
- Po sprawdzeniu dokumentów nie zauważono nic dziwnego. Nadana była w Chicago, ale po drodze samolot awaryjnie lądował bodajże w Islandii, bo jej właściciel spożył za dużo alkoholu i zaczął szumieć, uderzył stewardesę i policja go wyprowadziła z samolotu - wspomina.
Suczka poleciała dalej sama. U pana Artura mieszkała 3 miesiące. Właściciel obciążony finansowo za awaryjne lądowanie nie zgłosił się po Lotkę. Adoptowała ją ówczesna kierowniczka lotniska.
Pan Artur Wojciechowski znany jest w kraju w środowisku psiarzy pod pseudonimem Jamor, bo tak nazywał się kiedyś jego pies służbowy w policji. Od 14 lat na emeryturze znalazł równie ciekawe zajęcie.
- Kiedyś łapałem ludzi, poszukiwanych listami gończymi, teraz łapię zwierzęta - dodał nasz rozmówca.