Jaki Jarmark w Katowicach jest, każdy widzi
Pierwsze, co może się cisnąć na usta każdego, kto odwiedził w piątek Jarmark Bożonarodzeniowy w Katowicach, to jedno wielkie "wow". Bo wielkie diabelskie młyny (z czego jeden tak naprawdę połowę mniejszy), wielka ilość stoisk (podobno blisko sto, ale na oko bliżej jednak do zdecydowanie mniejszej liczby) i wielka ilość świateł (i to się zgadza, choć to akurat można powiedzieć niemal co roku). Nie zrozumcie nas źle, faktycznie Katowice, jeśli do czegoś dobrze się przygotowują, to właśnie do jarmarku świątecznego. Niemniej można postawić parę znaków zapytania czy też włożyć łyżkę dziegciu między stoiska, karuzelę (bo tak po prawdzie jest tylko jedna, ta sama, co roku) czy diabelskie młyny.
Od razu jednak muszę zaznaczyć, że frekwencja dopisała. Pierwszy dzień jarmarku (i wierzę, że tak to będzie wyglądać co weekend) przyciągnął nie tylko katowiczan, ale też przedstawicieli państw azjatyckich, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii (serio!) czy naszych południowych sąsiadów, czyli Czech. W tym ostatnim przypadku podobno nie mamy nawet podjazdu do ichniejszych jarmarków, ale mówimy o "tu i teraz" i "tu", jak i "teraz" i można nie bez kozery powiedzieć, że miasto odrobiło zadanie.
Przede wszystkim na stoiskach można przebierać niczym w ulęgałkach. Nie znajdziemy tam dosłownie wszystkiego (choć diabli wiedzą, co znajduje się pod ladami), ale jarmark spełni nasze najistotniejsze potrzeby związane ze zbliżającymi się wielkimi krokami Świętami Bożego Narodzenia. Problem w tym, że chyba na dzień dzisiejszy średnio się nam przydadzą wykwintne mięsiwa, jakie oferują co poniektóre stoiska, ozdoby świąteczne czy gyszynki, którymi będziemy chcieli obdarować najbliższych, przy czym te ostatnie faktycznie możemy już zacząć zbierać jak znaczki do klaseru. Tak na wszelki wypadek.
Dlatego też trzeba stwierdzić wprost, że połowa stoisk na ten moment jest zupełnie zbędna i swoje zastosowanie znajdzie dopiero w grudniu. Do tego czasu życzę im wytrzymałości, ale potem w ciemno zakładam, że będą pierwszym wyborem jeśli chodzi o świąteczne prezenty czy inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, zresztą z tego miejsca wręcz apeluję - olejcie galerie handlowe i wielkoformatowe sklepy, bo na tych stoiskach często znajdzie rzeczy, w których stworzenie ktoś włożył duszę. Dosłownie.
To jadło się nie przejadło, a grzaniec może nie przypominać świąt CENY
Dlatego też to, co najbardziej interesuje i interesowało odwiedzających to jadło i napitek. Bo wiadomo, po przejściu iluś set metrów człowiek głodnieje, a i wlać do gardła chciałby coś sensownego i smacznego. A przynajmniej coś, co kojarzy się wprost z jarmarkiem bożonarodzeniowym, wręcz jest jego symbolem. I być może ja osobiście się naciąłem i stanąłem przy złej budzie (a tych jest co najmniej kilka) w kolejce po grzane wino, bo to, co dostałem, na pewno było grzane, ale ile miało wspólnego z grzanym winem to tylko nalewającea mi je pani raczy najlepiej wiedzieć. Samo grzane wino cenowo może zaskoczyć, ponieważ od ubiegłego roku nie zmieniła się i wynosi 18 zł za około 200 ml. Oczywiście będzie drożej, jeśli wybierzemy jakiś bardziej wykwintny smak, ale większość jest właśnie w tej cenie. Ja wybrałem klasycznego grzańca. Takiego, co go piłem rok, dwa i trzy lata temu na rynku w Katowicach. I w żaden sposób nie przypominał smakiem tego, co piłem rok, dwa czy trzy lata temu. Co gorsza, nie przypominał smakiem nawet kultowego Grzańca Galicyjskiego (cena za litr to ok. 25 zł), którego można przygotować na wiele sposobów w domu.
Smakiem grzaniec z jarmarku bożonarodzeniowego w Katowicach nie przypominał nic, co do tej pory piłem (i nie mam tu nawet na myśli wyrobów alkoholopodobnych), a już na pewno po pierwszym łyku nie kojarzył mi się z jarmarkami. A chyba wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że jarmark niezmiennie kojarzy nam się z grzańcem, a grzaniec z jarmarkiem. Lata jarmarcznych, przedświątecznych zabaw mocno nam to wpoiły. Niemniej, jak wcześniej podkreślałem, może miałem pecha i trafiłem na moment, kiedy pani od nalewania grzańca miała gorszy dzień i przelała to właśnie do mojego kubka, no bo czemu nie?
Jeśli nie grzaniec jest tym, czego chcecie się napić, to do wyboru jest wiele cudownych, pachnących świętami herbat, czekolad czy nawet kaw i w tym przypadku jest nie tyle z czego wybierać, co praktycznie każdy wybór zdaje się być właściwym. A co z jedzeniem? Tu nie będzie żadnego zaskoczenia. Jeśli chcecie zjeść tu i teraz, to praktycznie można liczyć na to, co zawsze: frytki i frytki belgijskie (choć konia z rzędem temu, kto powie nam, co frytki mają wspólnego ze świętami), langosze, churrosy, podpłomyki a także klasyczne wuszty, fasolkę po bretońsku, bigos czy niemniej świąteczne krupnioki czy pajdy z tustym. Ile na samo jadło "świąteczne wydamy? Oto ceny:
- Frytki - 18 lub 22 zł
- Langosze - od 26 do 30 zł
- Kurtoszkolacz - 20 do 22 zł
- Podpłomyki - 36 zł
- Kiełbasa z grilla - 24 zł
- Krupniok od 18 zł
- Bigos z dziczyzny - 28 zł
- Klasyczna pajda ze smalcem 20 zł
- Churros - od 24 do 38 zł za 14 sztuk
- Owoce w czekoladzie - od 11 do 20 zł
Jarmark świąteczny w Katowicach jest większy tylko... po co?
Skoro się już najedliśmy i napoiliśmy to czas, aby dogłębnie zwiedzić cały jarmark. Miasto zapowiadało, że w tym roku będzie on powiększony o Plac Obrońców Katowic i faktycznie, gdyby iść wytyczoną ścieżką choćby przez budki ze scenkami świątecznymi (swoją drogą, część jest naprawdę urokliwa, a śpiewające szopy? czy miniaturowe miasteczka śląskie podbiły nasze serca) to docieramy do... no właśnie. Do jednej, pięknej budki w kształcie beczki, która wiadomo co ma w ofercie oraz... i tu szok - świątecznego parku świateł, który w ubiegłym roku znajdował się przecież w centralnym punkcie jarmarku. I tu powstaje pytanie, nawet nie dlaczego został wykopnięty z rynku, ale po co właściwie go było stawiać tak daleko od centrum jarmarku, skoro odwiedzający, jeśli już na niego trafią, to zupełnym przypadkiem? To wiedzą już tylko organizatorzy jarmarku w Katowicach, którymi są "Jarmarki Śląskie".
Gwoli prawdy, gdyby ten plac nie był zajęty przez... właściwie cokolwiek, to jarmark na tym by zupełnie nie stracił. Zresztą nic też nie zyskał, bo - jak wspomniałem wcześniej, w te rejony zapuszczają się tylko zagubieni odwiedzający bądź osoby, które akurat zmierzają w tamtą stronę, bądź w stronę jarmarku - whateever. I szkoda, bowiem pomijając już budki z ruchomymi eksponatami, to świąteczny park świateł zwyczajnie stoi tam bez sensu i zupełnie niepotrzebnie. Ewidentnie ktoś tego nie przemyślał. A na marginesie - większa ilość budek z ruchomymi scenkami świątecznymi nie zwiększa prestiżu imprezy. Serio!
Jarmark świąteczny w Katowicach jakich wiele. Ale jest jedno ale...
Nie ma co się oczywiście czarować, że jarmark na katowickim rynku jest... czarujący jak Harry Potter rzucający przypadkowe zaklęcie, czy atrakcyjny jak Monica Bellucci... Choć ona praktycznie zawsze jest atrakcyjna mimo sześćdziesiątki na karku, w przeciwieństwie do Katowic, które są przecież starsze.
Nikt o zdrowych zmysłach nie postawi też Katowic w czołówce jarmarków w Polsce czy w Europie, bo o świecie to nawet nie ma co myśleć. Daleko nam jeszcze do Wrocławia, Krakowa czy Gdańska, ale trzeba przyznać, że z każdym rokiem robimy niewielki, maleńki krok, który nas do nich przybliża. Jednak tamte miasta mają jeden (a właściwie wiele) zasadniczy powód, dla których klimat ich jarmarków zawsze będzie bardziej świąteczny, niż w Katowicach - otoczenie składające się m.in. z pięknych budynków, które dają +100 do prestiżu. No bo nie czarujmy się, czy taki Skarbek czy Zenit mogą sprawić, że ktoś spojrzy łaskawszym okiem na katowicki jarmark? No to jest mało prawdopodobne. Już większą szansę ma na to Jarmark na Nikiszu, który gwoli prawdy i tak już jest w czołówce polskich jarmarków, ale nie mówmy tego zbyt głośno.
Natomiast my cieszymy się tym jarmarkiem, który możemy mieć na co dzień przez najbliższe niemal dwa miesiące, bo na nic innego - lepszego, tak naprawdę w chwili obecnej nie możemy liczyć. Na pysznego grzańca również, ale możliwe, że tylko na jednym stoisku.
A tak szczerze, katowicki jarmark jest całkiem fajnym miejscem do spędzenia czasu. Szkoda tylko, że nie generuje tego, co takie jarmarki, jak we Wrocławiu, czyli niezapomnianych wspomnień, ale na to zwyczajnie też potrzeba czasu. Bo kiedyś na pewno spojrzymy na katowicki jarmark świąteczny o wiele łaskawszym okiem.
Jarmark świąteczny w Katowicach 2023: godziny otwarcia i atrakcje
W ten weekend czeka nas sporo koncertów. W sobotę 18 listopada wystąpią:
- Ula Kozielska - 14:30 - 15:30
- Marcin Copik Duo - 16:00 - 17:30
- Orkiestra męska - 18:00 - 21:00
Niedziela 19 listopada będzie stać pod znakiem:
- DJ Mateo, który będzie grać od 14 do 21
- Zespół wokalny NotToday - 16-17:30
- Zespół instrumentalny Cocotier - 18:30 - 20
W ramach atrakcji można skorzystać z dwóch diabelskich młynów - dużego i małego. Ten większy kosztuje 25 zł od osoby. Bilet rodzinny to 80 zł, przy czym dzieci do 5 lat wchodzą za darmo. Mniejszy młyn kosztuje natomiast 15 zł, podobnie jak karuzela wiedeńska dla dzieci. Jest też lodowisko, z którego skorzystamy bezpłatnie. Płacimy za:
- wypożyczenie łyżew - 12 zł za godzinę,
- kasku - 12 zł za godzinę,
- pingiwnka do nauki jazdy - 18 zł za godzinę jazdy.
Lodowisko będzie czynne w godz. 9 - 21. Z wypożyczalni będzie można skorzystać od poniedziałku do czwartku w godzinach 12 – 20, w piątki w godzinach 12 – 21 i w soboty i niedziele od 10 do 21.
Godziny otwarcia jarmarku będą wyglądać następująco. Do 23 grudnia będzie czynny następująco:
- od poniedziałku do czwartku w godz. 10 do 20,
- od piątku do niedzieli od 10 do 21.
W tym czasie strefa gastronomiczna będzie zawsze działać do godz. 22. Będą nawet takie punkty handlowe, które mają działać do północy. W święta jarmark będzie działać w następujący sposób:
- W niedzielę 24 grudnia (Wigilia) jarmark będzie czynny w godzinach 10 - 14,
- w poniedziałek 25 grudnia w godzinach 10 - 21,
- we wtorek 26 grudnia od 10 - 21.
W niedzielę 31 grudnia większość stoisk będzie otwarta od 10:00 do 16:00, a część do godz. 2 w nocy (1 stycznia 2024). W poniedziałek 1 stycznia zakupy zrobimy od 12.00 do 20.00.
Polecany artykuł: