Ewa Sajewicz sercem jest gliwiczanką, tam się urodziła i spędziła większość życia. Dopiero kilka lat temu przeprowadziła się do Tarnowskich Gór, gdzie dziś prowadzi swój własny biznes.
- Z wykształcenia jestem magistrem nauk politycznych, ale nigdy nie pracowałam w zawodzie. Ciągle w moim życiu się przewijał artyzm, ciągnęło mnie w kierunku manualnych prac. Bez ogródek mogę stwierdzić, że w ogóle nie trafiłam ze studiami. Ale teraz sobie myślę: "dobrze się stało, że nie poszłam do pracy w polityce lub urzędzie. Ja bym się tam nie odnalazła, nie moje klimaty" - opowiada Ewa.
Ewa posłuchała głosu serca i w 2013 roku otworzyła pierwszą firmę. Zaczęła od dekoracji weselnych. Z czasem dostawała coraz więcej i więcej zamówień, bo zadowoleni nowożeńcy polecali jej usługi znajomym i rodzinie. Gdy już wyrobiła sobie nazwisko w branży ślubnej, przyszedł czas na podbicie kolejnej. Choć - jak Ewa sama przyznaje - był to całkowity przypadek.
- Ktoś się kiedyś zapytał, czy mogłabym zrobić ścianę z mchu. Nigdy w życiu czegoś takiego nie robiłam, ale stwierdziłam, że mogę spróbować. Razem z pracowniczkami zrobiłyśmy jedną, klient był zadowolony, a mnie tak się to spodobało, że od razu zapisałam się na profesjonalne szkolenie z tego zakresu - śmieje się Ewa.
Szybko okazało się, że to strzał w dziesiątkę i tak właśnie narodziła się firma "Green Walls". Zielone ściany świetnie się sprzedawały, a do Tarnowskich Gór zaczęły spływać zamówienia z całej Polski, a nawet zza granicy. Niedługo później Ewa nawiązała współpracę z niemiecką architekt, która co jakiś czas zamawia panele z mchu dla swoich klientów.
Biznes, w którym pomaga cała rodzina
Jak wygląda proces przygotowania zielonej ściany w firmie "Green Walls"? Wszystko zaczyna się od przygotowania wstępnej wyceny.
- Gdy klient zgodzi się na podane widełki to przystępujemy do tworzenia wizualizacji. Zwykle przygotowujemy trzy opcje, od najtańszej do najdroższej. Klient ma wtedy możliwość wyboru zarówno pod względem estetycznym, jak i cenowym. Następnie podpisujemy umowę i przystępujemy do realizacji, która zwykle zamyka się w ciągu miesiąca - opowiada Ewa.
Do projektów Ewa wykorzystuje trzy rodzaje mchu: chrobotek, mech poduszkowy i mech płaski.
- Lubię mieszać wszystkie trzy rodzaje, bo wtedy aranżacja jest najciekawsza, nabiera struktury i jest najbardziej zbliżona do natury. Przecież w lesie też tak mamy, że pod jednym drzewem coś rośnie, a kawałek dalej rośnie coś innego, w jednym miejscu wyżej, a w drugim niżej. A gdy dodamy rośliny stabilizowane, to ten efekt natury tylko się potęguje. To rośliny, które wyglądają i pachną jak żywe, ale nie rosną, bo zostały ścięte i ustabilizowane gliceryną. My korzystamy m.in. z paproci, eukaliptusów, szarłata i traw ozdobnych - opowiada Ewa.
Co ciekawe, ściana wcale nie musi być zielona. Producenci sprzedają barwiony chrobotek. Jest dostępny w 12 kolorach, a każdy z nich ma swoje odcienie. Mech można więc zamówić kolorze fuksji i pudrowego różu, soczystej czerwieni, fioletu i purpury, a nawet czerni. Słowem: do wyboru, do koloru.
Ewa zamawia chrobotek w różnych kolorach, w zależności od wymagań klientów. Najbardziej czasochłonnym zadaniem jest jego czyszczenie. Mimo, iż firmy sprzedają mech oczyszczony, nadal ma on igiełki lub korzonki. Wygrzebywanie ich zajmuje długie godziny.
- Zazwyczaj robią to nasze dzieci, gdy chcą sobie dorobić - śmieje się Ewa.
Dopiero, gdy chrobotek jest oczyszczony, można zabrać się do tworzenia ściany. Mech przykleja się kępkami do specjalnych płyt ze sklejki. W tym celu używa się specjalnego kleju z żywicy. Wszystko jest naturalne i biodegradowalne. Ewa zawozi gotową aranżację do klientów i montuje ją w podanym miejscu.
- Jeśli montaż jest szczególnie trudny, bo klient życzy sobie na przykład, by płyta znalazła się pod sufitem, to do pracy angażujemy naszych mężów i partnerów. Jak widać, to całkiem rodzinny biznes - uśmiecha się Ewa.
Klienci z Niemiec i aranżacja w kształcie smoka
"Green Walls" nie może narzekać na brak klientów. Do Ewy najczęściej zgłaszają się firmy, które chcą ożywić i uatrakcyjnić przestrzeń biurową. Często składają też zamówienia na logo.
- Mech świetnie wygląda na ścianie, a ponadto ma kilka innych zalet. Przede wszystkim jest miernikiem wilgotności. Chrobotek bowiem najlepiej czuje się i wygląda przy wilgotności 40-60 proc. czyli takiej, która jest optymalna dla człowieka. Jeżeli w pomieszczeniu jest za sucho, chrobotek oddaje swoją wilgoć i staje się sztywny. To dla nas znak, że mamy za suche powietrze. Z drugiej strony, przy zbyt dużej wilgotności chrobotek ją pochłonie. On bardzo dobrze czuje się w miejscach, gdzie jest dużo pary: w łazienkach, w okolicach kuchni. A jeśli zrobimy ścianę powyżej 20 metrów kwadratowych, to aranżacja ma też działanie dźwiękochłonne - opowiada Ewa.
Czy jest jakiś projekt, z którego jest szczególnie dumna?
- Aranżacja, którą stworzyliśmy dla jednego z największych przedstawicieli armatury łazienkowej w Niemczech. To nie był nasz największy projekt, ale klient był bardzo wymagający. Naprawdę musieliśmy dać z siebie wszystko, później nasz znajomy osobiście zawiózł gotową ścianę na miejsce, bo baliśmy się wysłać całość kurierem. Na szczęście klient był bardzo zadowolony i przesłał nam piękne podziękowania. Z kolei najciekawszy projekt to ściana z mchu w kształcie smoka. Klientka zażyczyła sobie taką aranżację jako prezent dla męża, który miał pseudonim "Smoku". Trochę się natrudziliśmy z projektem, ale efekt finalny wyszedł wspaniały. Gdy mąż klientki zobaczył aranżację, to mu dosłownie szczęka opadła - śmieje się Ewa.
Prace Ewy można zobaczyć na Facebooku pod adresem Green Walls - obrazy z mchu.
Więcej z serii "Śląski mały biznes":
- Najlepsze mięsne maszkety są w Katowicach. A klimat jak z góralskiej chaty
- Ania po 10 latach rzuciła pracę w banku, żeby piec torty. Dziś ma ręce pełne roboty
- Pani Tatiana robi bukiety... z mydła. Pachną jak prawdziwe kwiaty