Daria ze Śląska wydała swój debiutancki album
Daria Ryczek-Zając, bo tak naprawdę nazywa się Daria ze Śląska, pochodzi z Katowic i na polskiej scenie muzycznej jest już obecna od kilku lat. Najpierw działała w duecie elektronicznym The Party is Over, a teraz skupia się na karierze solowej. Pod koniec 2022 roku, kiedy znaliśmy dosłownie jej trzy utwory, rozmawialiśmy z Darią m.in. o jej początkach czy genezie pseudonimu artystycznego. Przez te kilka miesięcy trochę się w jej życiu pozmieniało.
W kwietniu tego roku na rynku wydawniczym ukazał się - nakładem wytwórni Jazzboy Records - bowiem jej debiutancki album zatytułowany "Tu była", który został bardzo ciepło przyjęty zarówno przez dziennikarzy muzycznych, jak i słuchaczy. Daria obecnie mocno koncertuje, również na festiwalach. W sierpniu zagra m.in. na OFF Festivalu.
Z tej okazji postanowiliśmy ponownie z artystką porozmawiać. Tym razem opowiedziała naszemu portalowi m.in. o swoim dzieciństwie na Śląsku, planach na przyszłość czy metamorfozie rodzinnego miasta.
***
Minęły trzy miesiące od premiery twojego debiutanckiego albumu. Przeglądając recenzje płyty, ciężko natrafić na negatywne opinie. Spodziewałaś się aż takdobrego przyjęcia? Czy to wciąż dla ciebie jest ogromne zaskoczenie?
- Jest radość. Nie ukrywam, że bardzo się cieszę, że do ludzi ten materiał trafia. Kiedy docierają do mnie informacje, że ktoś chce przychodzić na moje koncerty albo, że komuś podoba się moja płyta, to jest to coś ogromnie sympatycznego.
Jeśli miałbym jednym słowem określić album "Tu była", powiedziałbym: dopracowany. Nic dziwnego, że całość powstawała trzy lata. To wynikało z tego, że jesteś perfekcjonistką? A może miało to bardziej związek z tym, że w trakcie nagrywania płyty współpracowałaś z różnymi producentami?
- W obu przypadkach trafiłeś. Staramy się dbać o szczegóły. Jestem otoczona ekipą, której zależy żeby jakość muzyczna była zachowana. Po drodze też przytrafiła się pandemia, która wiele rzeczy opóźniła. Ekipa producencka, o której wspomniałeś, jest bardzo szeroka. Musiałam z każdym się zgrać terminowo, a przecież są to osoby mocno zajęte. Grają w różnych składach, mają swoje obowiązki. Wymagało więc to dobrej organizacji.
Ja skupiam się przede wszystkim na pisaniu tekstów, ale również przygotowuje muzykę - mam tu na myśli kompozycje utworów. Natomiast jeśli chodzi o aranżacje to nadal się uczę, przede wszystkim przyglądając się pracy moich kolegów producentów.
"Ludzie pisali do mnie, że ten numer wiele dla nich znaczy"
Słuchając twojej płyty na pierwszy plan wysuwają się teksty: mocne, szczere i dość osobiste. Czy przed wypuszczeniem tych utworów w świat, nie miałaś obaw, że zbyt mocno się odsłaniasz przed słuchaczami?
- Szczerze mówiąc, było zupełnie odwrotnie. Poczułam ulgę. Skorzystałam z sugestii, żeby te teksty były bardziej otwarte, jaśniejsze dla słuchaczy, bo momentami zbyt poetyzowałam. Myślę, że pomogło też równoległe słuchanie polskiego rapu. Tam historie pisane są wprost i przekaz jest szczery. Tego się też u siebie trzymałam. Zresztą, chyba nigdy nie miałam myśli w stylu, że w danym fragmencie za bardzo się otworzyłam. Po prostu tak patrzę na rzeczywistość.
W tym momencie trzeba wspomnieć o Agacie Trafalskiej, która służyła ci radą, jeśli chodzi o teksty.
- Właśnie jedną z jej sugestii było to, żebym pisała prościej. Oczywiście, kiedy zapoznawała się z moimi tekstami, jedne jej się bardziej podobały, inne mniej. Wskazywała, co mogłabym zmienić. Wracałam więc do jakiegoś fragmentu i próbowałam powiedzieć to wszystko bardziej wprost, inaczej. Docelowo chodziło nam o to, żeby słuchacz nie musiał się niczego domyślać i od razu wiedział, co chcę przekazać.
A często zdarzają się sytuacje, że ktoś podchodzi do ciebie po koncercie albo pisze w mediach społecznościowych i otwarcie mówi, że znalazł cząstkę swojego życia w twoich tekstach?
- Najwięcej bezpośrednich wiadomości dostawałam po premierze utworu "Falstart albo faul". Głównie na Instagramie. Ludzie pisali do mnie, że ten numer wiele dla nich znaczy, że czuli wsparcie i otuchę. Podobne sytuacje miały miejsce w przypadku "Chinatown". Jeśli chodzi o koncerty, to ostatnio często mi się zdarza, że wychodzę do ludzi po występie, żeby z nimi porozmawiać czy zbić "piątkę". Zdarza się, że ktoś podchodzi i mówi wprost coś w stylu: "bardzo ci dziękuje za ten numer, to soundtrack mojego życia". Nie brakuje więc osobistych rozmów, choć z reguły są one dość krótkie.
Polecany artykuł:
Tego typu rozmowy są dla ciebie w jakiś sposób obciążające? W końcu obce osoby otwierają się przed tobą, opowiadają ci o rzeczach prywatnych i gdzieś to w głowie zostaje na dłużej…
- Tych historii nie jest aż tak dużo, jeśli mówimy o skali komentarzy dotyczących mojej twórczości. Na pewno przekazanie tego typu wyznań na żywo, twarzą w twarz, wymaga dużo odwagi. Trzeba przecież podejść do osoby, której muzykę się ceni, a to już jest spory stres. I coś jeszcze powiedzieć.
Ludzie, którzy rzeczywiście mają potrzebę podzielenia się swoimi przeżyciami, to robią. Zdaje sobie sprawę, że ich to naprawdę dużo kosztuje. Niemniej, nie są to tylko zwierzenia z gatunku smutnych, często dostaję od ludzi dużo ciepłej i dobrej energii, pokoncertowej radości. To super sprawa.
Wracając do tekstów. Wspomniałaś, że mocno inspiruje cię rodzimy hip-hop. Którzy konkretnie artyści trafiają do ciebie najlepiej?
- Najczęściej chyba zachwycałam się tekstami Oskara z duetu PRO8L3M. Ostatnio słucham też sporo Bisza. To przedstawiciel, tak mi się przynajmniej wydaje, lirycznego rapu. Potrafi naprawdę w sposób poetycki ująć niektóre rzeczy i jest to świetne. Choć osobiście nie lubię zbytniego poetyzowania.
Wracam chętnie także do Sokoła czy Kękę, którego jak słucham często się uśmiecham i wzruszam. Mam wrażenie, że to prosty i szczery chłopak z Radomia. I jeszcze Taco Hemingway, o którym - robiąc takie wyliczanki - często zapominam. Nie wiem w sumie dlaczego, bo to świetny tekściarz.
Może dlatego, że ostatnio o nim stosunkowo ciszej. Dawno przecież płyty nie wydał.
- Możliwe. Zresztą mój mąż pokazał mi twórczość Taco Hemingwaya. Miał wszystkie jego wydawnictwa. Sukcesywnie podrzucał kolejne jego utwory. Prawie za każdym razem moja reakcja była następująca - "wow!". Taco ma świetny zmysł obserwacji.
Daria ze Śląska zagra na OFF Festivalu. "To dla mnie dość surrealistyczna sytuacja"
Przejdźmy do koncertów. Jesteś w trakcie trasy. Jak byś opisała swoje wrażenia? Oczywiście, występowanie to nie jest dla ciebie zupełna nowość, miałaś przetarcie, a jednak koncertowanie pod własnym szyldem, to pewnie zupełnie inna bajka. Stres wciąż jest obecny czy ta trema już minęła?
- Oczywiście, ta największa trema już, na szczęście, opadła. Zresztą mam takie spostrzeżenie, że jak grałam przez siedem lat w zespole, to jakiś poziom pewności i odwagi się we mnie zbudował. Nagle występując jako Daria ze Śląska poczułam się, jakby ktoś mi ten wspomniany poziom odwagi wyzerował.
- I znów od początku musiałam układać się w nowej sytuacji. Występując pod swoim szyldem - czuję większą odpowiedzialność. Stres wciąż jest, ale szczerze myślę, że dużo mniejszy. Gdy wychodzę na scenę czuję po prostu "ważność" tej chwili i radość. Pewność siebie rośnie z koncertu na koncert. Zgrywamy się z kolegami i coraz lepiej się czujemy.
Chciałbym cię też zapytać o pomysł z występowaniem w peruce. Ten motyw pojawia się także w teledysku do utworu "Gambino".
- Szczerze? To nie było zaplanowane. Sytuacja była bardzo prozaiczna. Miałam sesję zdjęciową bo brakowało nam materiałów dla mediów. Jedna z fotografek przyniosła na sesję właśnie perukę. Powiedziała, żebym ją przymierzyła. Pasowała mi. Okazało się, że to działa. Przyzwyczaiłam się do niej. Postanowiłam więc wziąć na koncert – to było na tegorocznym Męskim Graniu w Szczecinie. Mój tour manager zobaczył mnie na telebimie, tło było czarno-białe, i powiedział: "Jest ekstra, musimy to zostawić". Dość naturalnie więc to wszystko wyszło.
Rozmawiamy kilka dni przed startem tegorocznej edycji OFF Festivalu, na której wystąpisz. Jest to jeden z najważniejszych festiwali w kraju, w dodatku odbywa się w twoich rodzinnych Katowicach. Jak zareagowałaś na takie koncertowe zaproszenie?
- Nigdy nie miałam w głowie takiej myśli, że to może mi się przydarzyć w życiu. Jak się o tym dowiedziałam to była to dla mnie dość surrealistyczna sytuacja. Pamiętam swój pierwszy OFF, ale w roli słuchacza. Właśnie wtedy poznałam PRO8L3M - byłam nimi zafascynowana. Pamiętam tez doskonale występ formacji Son Lux. Chociaż nie miałam wcześniej z ich muzyką żadnego kontaktu, to na koncercie przy numerze "Easy" po prostu się poryczałam. Moją uwagę przykuł perkusista, a w zasadzie sposób w jaki grał. To było obłędne.
Także z OFF-em mam dobre wspomnienia. Zresztą scena festiwalu jest na Muchowcu, a ja mieszkałam na Giszowcu. Więc tak naprawdę słyszałam nieraz to przyjemne festiwalowe dudnienie będąc w swoim pokoju.
Dorastanie w Katowicach. "To jest moje miejsce i mój klimat"
Jesteś Darią ze Śląska, więc nie sposób nie zapytać o twoje dzieciństwo spędzone w Katowicach. Jak wspominasz to miasto z tamtego okresu? I kolejne pytanie: jak teraz ci się podobają Katowice?
- Moje dzieciństwo było dość zwyczajne. Tak naprawdę krążyło wokół nauki i sportu. Oraz oczywiście wspólnych zabaw z dzieciakami z bloków. Wtedy też zaczęła się moja sportowa zajawka, która w pewnym momencie wysunęła się na pierwszy plan. I tak było przez wiele, wiele lat.
Jeśli chodzi o moje spostrzeżenia dotyczące Katowic - jak byłam dzieckiem miałam wrażenie, że jest to smutne i szare miasto. Utwierdzałam się w tym przekonaniu wyjeżdżając na wakacje do babci, która mieszkała w Wielkopolsce. Kuzynostwo mówiło wtedy: "Ty na tym Śląsku masz tylko smog i syf, teraz trochę pooddychasz świeżym powietrzem". Odpowiadałam, że może i tak jest, ale to jest moje miejsce i mój klimat.
- Teraz Katowice mocno się zmieniły i rozbudowały. Jest dużo festiwali muzycznych i to bardzo różnych pod względem gatunkowym. Katowice są piękne - okolice MCK-u, NOSPR, który myślę jest dumą miasta. Niewątpliwie - miasto na przestrzeni lat, rozwinęło się w dobrą stronę. Jestem dumna. Ostatnio, jak przyjechałam z Warszawy to zauważyłam także, że mocno zmieniła się ul. Dworcowa. Nie brakuje tam fajnych knajpek i miłych dla oka odrestaurowanych kamienic.
Zgadzam się z tobą w tej kwestii w 100 procentach. Przyszła teraz pora na pytanie prowokacyjne. Wkurza cię, jak czytasz, że jesteś "Kortezem w spódnicy"? Czy machnęłaś już na to dawno ręką?
- Macham na to ręką ale z drugiej strony to przecież bardzo miłe porównanie. Mam świadomość, że takie i inne określenia pojawią jeszcze w przyszłości nie raz. Ludzie często stosują skróty, mają swoje szufladki i nic mi do tego. Ma to pewnie związek z tym, że jesteśmy w jednej wytwórni, łączy nas melancholijny mianownik. Nie da się od tego uciec i nawet nie próbuje. Niemniej uważam, że nasza muza, a szczególnie sposób pisania zdecydowanie się od siebie różni.
Co dalej? "Szykujemy się, żeby coś wydać"
W jednym z wywiadów przyznałaś, że z sesji nagraniowej do debiutu zostało ci jeszcze parę utworów. Pojawią się one na kolejnej płycie? Czy może będziesz chciała do tego podejść singlowo albo wydać w ramach EP-ki?
- Zgadza się. Trzy numery są już gotowe. Oprócz tego jest jeszcze kilka innych, nad którymi obecnie pracujemy w przerwach między koncertami. Szykujemy się, żeby coś wydać. Niemniej aktualnie jest u nas dość gęsto. Kortez planuje kolejny album, również Kaśka Sochacka coś szykuje. Jazzboy Records nie jest dużą wytwórnią, nie jest to korporacja, która ma 1000 rąk do pracy. Wszystko idzie w sposób wahadłowy. Każdy musi czekać na swój moment.