Czeladź: ogień pojawił się w bawialni dziecka. Po kilku minutach płonęło już całe piętro
To miała być spokojna noc. Pan Dawid położył się wcześniej, jego córka już spała, a żona przeglądała jeszcze rzeczy na piętrze w pokoju, który nazywali biurem. Było chwilę przed północą, gdy nagle kamera od elektrycznej niani się wyłączyła, to zwróciło uwagę pani Agnieszki. Kiedy wyszła z pokoju, zobaczyła ogień i iskry buchające z dziecięcego pokoju zabaw. Za ścianą w sypialni spała ich córka.
- Krzyknęła do mnie. Gdy wybiegłem z pokoju było już pełno dymu. Złapałem córkę, która spała w naszej sypialni, tak jak staliśmy w piżamach, ona z bosymi stópkami, niemal sztywna ze strachu. Wyprowadziłem żonę i córkę na balkon. Tam czekały na pomoc. Ja wróciłem, myślałem, że może uda mi się jeszcze coś ugasić, ale nie było na to szans. Dym i ogień były już wszędzie. Wyskoczyłem przez okno na dach garażu - wspomina ze łzami w oczach pan Dawid Olesiński i dodaje: - To cud, że żyjemy. Wszystkie pokoje były zamknięte. Udusilibyśmy się, albo zatruli.
Dom - w którym mieszka pan Dawid wraz z żoną i teściem - mieści się przy ul. Kilińskiego w Czeladzi. Dobrze widać go z drogi DK 94, która przecina Czeladź przez samo centrum. Jego tylne ściany znajdują się w pobliżu skarpy, z której schody prowadzą do głównej drogi i bezpośrednio do ul. Kilińskiego.
- Poszedłem na stację benzynową i zobaczyłem ogień. Wbiegłem na stację i powiedziałem, żeby dzwonili po straż pożarną bo się dom pali, a sam pobiegłem na miejsce. Na balkonie stała kobieta z córką i teściem. Na początku mówiłem, żeby rzuciła mi w ręce dziecko, ale sąsiedzi szybko przynieśli drabinę - mówi Kuba. To on pierwszy dostrzegł ogień i powiadomił służby.
Chwilę później przybiegli inni sąsiedzi z pomocą. Strażacy zablokowali DK94 w stronę Siemianowic Śląskich. Karetka pogotowia i policjanci próbowali dojechać od strony ul. Kilińskiego. Niestety, w połowie drogi musieli zawrócić. Dom, w którym szalał ogień, mieści się na końcu ulicy, a ta jest jak mówią mieszkańcy w remoncie od blisko trzech lat. Jest to jedyna bezpośrednia droga dojazdowa do domów, które się tu mieszczą.
- Patrol musiał zawrócić i pojechać dookoła, podobnie zrobiła karetka - potwierdza relację sąsiadów sierż. szt. Marcin Szopa, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Będzinie.
Ogień strawił wszystko. Liczy się każda pomoc
W czwartek, 19 stycznia, przy ul. Kilińskiego zbierają się mieszkańcy, młodzież, dosłownie każdy, kto postanowił pomóc panu Dawidowi i jego teściowi w uprzątnięciu pogorzeliska. Z budynku co chwilę słychać: "Uwaga! Leci!".
W wyniku pożaru, żona pana Dawida wraz z córką trafiły do szpitala.
- Na szczęście już wyszyły, ale córka jest w bardzo ciężkim stanie psychicznym. Ona ma niespełna cztery latka. Przeraziło ją to wszystko. Wszyscy będziemy potrzebować psychologa
- mówi pan Dawid i słowa grzęzną mu w gardle.
Na podwórku leży osmolona plastikowa zjeżdżalnia, za bramą stoi kontener, do którego wolontariusze wrzucają resztki tego, co zostało z domu.
- Poczekaj!- krzyczy pan Dawid i podnosi zdjęcia córki, które przetrwały pożar. - Nie wyrzucajcie przez chwilę, pozbieram tylko zdjęcia - mówi.
Jego teść patrzy na to, co zostało po domu, który budował własnymi rękami. Kładł kafelek po kafelku. - Wszystko zaczęło się od cholernego przedłużacza.. .z atestem i zabezpieczeniem... - z trudem wypowiada słowa.
Czteroosobowa rodzina straciła wszystko. Ulubione książki, zabawki, misie, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa.
Każdy jednak może pomóc, by odbudować to, co strawił ogień. Na portalu zrzutka.pl powstała zbiórka. Cel to 100 tys. złotych, by rodzina mogła wyremontować piętro domu i osuszyć parter budynku, który został zalany podczas akcji gaśniczej. Na ten moment udało się zebrać już ponad 22 tys. zł!