Mężczyzna umiera w sklepie i... przeszkadza w zakupach. To rzeczywistość
Sytuację dokładnie opisał portal bielsko.info. Doszło do niej w środę, 11 grudnia wczesnym popołudniem w minimarkecie znajdującym się przy ul. Stawowej w centrum osiedla Wojska Polskiego w Bielsku-Białej. Robiący tam zakupy 57-letni mężczyzna nagle osuwa się między kasami. Wokół niego zbiera się tłum gapiów, dopiero po dłuższej chwili jedna osoba - fryzjerka z pobliskiego zakładu, jak informuje portal bielsko.info - dzwoni po pogotowie ratunkowe i rusza na pomoc starszemu mężczyźnie podejmując czynności medyczne.
Dalszy opis sytuacji jest już tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Na miejsce skierowany zostaje ambulans ze stacji pogotowia przy ul. Emilii Plater. Na miejsce docierają po kilku minutach. W tym czasie o życie mężczyzny walczy wspomniana wcześniej fryzjerka, a nad jej głową... toczy się sklepowe życie. Kasy nie zostały w ogóle zamknięte, klienci przechodzą obok i rozliczają swoje zakupy, a pracownice sklepu również ani myślą o tym, aby pomóc umierającemu na ich oczach mężczyźnie.
Na miejsce docierają ratownicy Bielskiego Pogotowia Ratunkowego z całym swoim sprzętem, który rozkładają na podłodze w sklepie. To m.in. torby medyczne czy defibrylator. Przybycie ratowników nic nie zmienia w postępowaniu klientów oraz pracowników sklepu, którzy nadal zajmują sięobsługą i rozliczaniem z zakupów swoich klientów.
Jeden z ratowników prosi ludzi i obsługę sklepu o zrobienie wolnej przestrzeni, ale nikt nie reaguje - relacjonuje portal bielsko.info.
Ratownicy wzywają policję, bo walczą o czyjeś życie. Następuje eskalacja
Taka sytuacja nie mieści się w głowach pracowników bielskiego pogotowia, którzy wzywają na pomoc policję oraz straż pożarną. Ci docierają po kolejnych kilku minutach. Jeden z policjantów pomaga w ratownikom, reszta wraz ze strażakami próbują zapanować nad klientami i obsługą sklepu. Doszło do awantury. Klienci byli wściekli, że nie mogą zrobić zakupów. Służby prosiły obsługę, aby wstrzymali pracę, kasowanie zakupów i umożliwili przestrzeń do ratowania ludzkiego życia. Jeden ze świadków relacjonował na łamach portalu bielsko.info początkowo nie reagowali i negowali polecenie wstrzymania sprzedaży. Klienci podobnie. Nie chcieli przenieść swoich zakupów.
Kilo cukru jest dzisiaj ważniejsze od ludzkiego życia - komentuje w rozmowie z Eską lek. med. Marek Frymorgen, pełniący obowiązki zastępcy dyrektora ds. medycznych w Bielskim Pogotowiu Ratunkowym, a który od 40 lat jeździ w karetce. - Niestety nie mogę powiedzieć, że to są rzadkie sytuacje, bo ludzie bywają oburzeni jak im się zamyka sklep, bo jest prowadzona akcja ratownicza. A to nie jest podanie magicznego zastrzyku. Jako ratownicy prowadzimy szereg czynności prowadzących do ratowania życia.
Marek Frymorgen dodał, że w tym szaleństwie świątecznych zakupów ludzie odeszli od elementarnych reguł społecznych, a on sam wielokrotnie spotykał się z zachowaniami, które były niezrozumiałe i gorszące. - Sklep też zachował się nieelegancko, bo zamiast zabezpieczyć ratownikom warunki pracy, prowadził dalej handel. Widocznie personel też nie jest wyczulony na takie zdarzenia.
Rzecznik policji w Bielsku-Białej st. sierż. Sławomir Kocur, w rozmowie z Eską również zwraca uwagę, że takich sytuacji jest jednak coraz więcej, a w społeczeństwie jest coraz większa znieczulica. - Na szczęście cały czas jest wielu dobrych aniołów, którzy doskonale rozumieją, że trwa walka o ludzkie życie i nie przeszkadzają, a czasem nawet próbują pomóc - podkreśla rzecznik.
Ludzkie życie mniej ważne, niż zakupy
Ratownikom medycznym udało się w sklepie przywrócić funkcje życiowe mężczyzny. Jego stan był jednak krytyczny i trzeba było go jak najszybciej przetransportować do szpitala w asyście policji, która jechała przed karetką torując drogę do szpitala. Pacjent tuż po godz. 15 trafił do Polsko-Amerykańskiej Kliniki Chorób Serca przy al. Armii Krajowej. Tam serce 57-latka zatrzymało się ponownie. Niestety, lekarzom nie udało się go uratować.
Trudno orzec, czy w tym przypadku życie mężczyzny udałoby się uratować, gdyby jego reanimacja przebiegała od początku do końca sprawnie i bez problemów w postaci osób zakłócających akcję reanimacyjną, czy ostatecznie i tak nie miałoby to znaczenia. - Celebra i zakupy są najważniejsze. Niestety świat się zmienia i takich sytuacji jest coraz więcej - podsumowuje Marek Frymorgen z Bielskiego Pogotowia Ratunkowego dodając, że pracownicy pogotowia często po takich akcjach wracają z dużym napięciem, stresem i wewnętrznym buntem. - Bo są na granicy widząc zachowania, które nie powinny być akceptowalne.