Ostatnio pojechałam do centrum Katowic z jasną misją. Miałam zrobić kilka fotek najładniejszych halloweenowych witryn sklepowych. Zadanie wcale jednak nie było takie proste, jak mi się z początku wydawało. Udekorowanych lokali było dosyć mało, więc w akcie desperacji postanowiłam się wrócić na ul. Kościuszki. To tam widziałam czarno-pomarańczowe baloniki, gdy wcześniej jechałam do centrum tramwajem.
Ale zanim doszłam do celu, zatrzymałam się na chwilę przy szybie jednego ze sklepów. Na lampie zwisała pajęczyna, ale tak naprawdę moją uwagę przykuła śliczna, wełniana czapka, którą miał ubrany manekin. Musiałam wejść do środka.
Gdy tylko przekroczyłam próg drzwi wiedziałam, że trafiłam w dziesiątkę - a właściwie to w dwie dziesiątki za jednym zamachem. W sklepie znalazłam nie tylko halloweenowe dekoracje, ale i całą masę fantastycznych ubrań i dodatków. A kto mnie zna ten wie, że to pokusa, której nie potrafię się oprzeć.
Chwilę później przywitała mnie uśmiechnięta, młoda kobieta. Na szyi miała przewieszoną miarkę krawiecką, a za nią na stoliku leżała maszyna do szycia. Okazało się, że Ola - bo tak ma na imię właścicielka Mushi - sama szyje nerki, plecaki i torebki. A do tego robi na drutach czapki, opaski i swetry. A zaczęło się, jak to zwykle bywa, od przypadku.
W trakcie liceum pojechałam na festiwal pod Wrocławiem, gdzie przypadkiem nauczyłam się szydełkować. W nudne, deszczowe wakacje zrobiłam sobie czapkę, która bardzo się spodobała mojej koleżance. No i tak to się pocztą pantoflową rozeszło, że dziergam - opowiada Ola.
Droga do otwarcia własnego biznesu była długa i wyboista
Ola przez całą szkołę średnią dorabiała sobie, dziergając najróżniejsze akcesoria dla bliższych i dalszych znajomych. Potem przyszedł czas na studia. Wybrała górnictwo i geologię na politechnice. Trochę na przeczekanie, jak sama przyznaje - chciała się dostać na architekturę. Finalnie jednak skończyła górniczy kierunek z dyplomem inżyniera.
Studia też całe przedziergałam, robiłam na drutach niemal na każdym wykładzie. Dzięki temu nauczyłam się dziergać tak, że obecnie jestem w stanie iść do ciemnego kina i zrobić kilka rzeczy w trakcie seansu - śmieje się Ola. - Gdy kończyłam studia mój promotor stwierdził, że zmarnuję się na górnictwie i powinnam iść w kierunku manualnego tworzenia.
Tak też zrobiła i zapisała się na studia z projektowania ubioru w Krakowie. Nie była jednak do końca zadowolona. Wykładowcy więcej czasu poświęcali na naukę projektowania, a prawie w ogóle nie uczyli szyć. A tego Ola chciała się nauczyć najbardziej. W końcu zabrała się za to sama.
Przez lata podpatrywałam moją mamę, która w domu szyła różne rzeczy dla nas. Łatwo mi było powtórzyć to, co widziałam setki razy i nauczyłam się szyć stosunkowo szybko - opowiada Ola.
W międzyczasie zaczęła pracę na etacie. Najpierw pracowała w sieciówkach, później znalazła zatrudnienie w banku. Ale to nie było "to". W końcu uznała, że nadszedł czas, by postawić wszystko na jedną kartę. Zgłosiła się do urzędu pracy i otrzymała dofinansowanie na otwarcie biznesu. Tak narodziła się marka Mushi.
Działalność prowadzę od sześciu lat. Na początku szyłam akcesoria w domu i weekendami jeździłam na targi po całej Polsce. Prowadziłam też sprzedaż internetową. Teraz w grudniu minie rok, od kiedy prowadzę sklep stacjonarny. Z tej okazji planuję zorganizować urodzinowy tydzień, pełen różnych ciekawych warsztatów. Chcę na przykład zrobić warsztaty z dziergania kapci. Myślę, że to fajna tematyka pod kątem świątecznych prezentów. No i chciałabym też odczarować nieco mit kapci i pokazać, że da się zrobić je ładne, a nie takie, jak się wszystkim kojarzą, czyli babcine i szkaradne - uśmiecha się właścicielka sklepu.
W planach są też warsztaty z robienia świeczek rzepakowych lub soli do kąpieli. Co dokładnie będzie się działo podczas urodzinowego tygodnia? Żeby wiedzieć, trzeba śledzić media społecznościowe Mushi.
Produkty dla kobiet i od kobiet
Co znajdziemy na półkach i wieszakach w sklepie Oli? Przede wszystkim jej własne produkty, czyli plecaki-worki, nerki i torebki. Wszystkie są wykonane z materiałów tapicerskich, które są niezwykle mocne i potrafią wytrzymać lata. To zwykle welur, ale zdarza się też sztruks. W środku wykończone są podszewką z mikrofibry wodoodpornej.
Plecaki są wielkości bagażu podręcznego do samolotu, zmieści się do nich laptop. Mają udźwig ok. 11 kg i bawełniane sznurki, które się nie rozciągają. Często w sieciówkach spotkamy sznurki z poliestru, które niestety się rozciągają i wbijają w ramiona. Mają też kieszonkę w środku, podobnie torebki. Tylko nerki nie mają wewnętrznej kieszonki, ale są bardzo pojemne - opowiada właścicielka.
Gdy tak słucham, jak z pasją opowiada o swoich produktach myślę sobie, że jest urodzonym sprzedawcą. Mówi tak przekonująco, że niemal czuję, jak mi się portfel w kieszeni otwiera. Przechodzimy do półki, na której leżą wełniane czapki i opaski. Widać, że są bardzo gęsto splecione, na pewno będą ciepłe. Na wieszakach obok wiszą dziergane swetry, a w pudełku na podłodze leżą scrunchie w najróżniejszych kolorach.
A co z pozostałymi rzeczami, które znajdują się w sklepie? Okazuje się, że Ola współpracuje z kilkoma polskimi markami modowymi. Wszystkie tworzą kobiety i głównie dla kobiet. Na wieszakach znajdziemy m.in. ubrania marki Uado, która zasłynęła z produkcji T-shirtów z wyhaftowanym napisem: "All boobs are okey". Są też plecione opaski i muślinowe koszule z firmy La Pacchcia WoolArt oraz portfele ze skóry naturalnej od Alicji Getki.
No ale co to by był za sklep dla kobiet, gdyby zabrakło biżuterii? Produkty Moholi mają mocno surferski klimat - na półeczce leżą nawet ceramiczne mini-deseczki do surfowania, które można dopiąć do każdego naszyjnika. Z kolei Hela Jewerly tworzy biżuterię z kamieni naturalnych, a całość wykańcza srebrem lub srebrem złoconym.
Ale moje serce skradły ogromne, ekstrawaganckie kolczyki na ladzie. Jak tłumaczy Ola, są stworzone z gliny polimerowej, która jest lekka, więc mimo wielkości nie obciążają uszu.
No i oczywiście znalazło się miejsce dla produktów katowickiej marki Przaja Ci, która specjalizuje się w produkcji kosmetyków naturalnych. Na stoliku leżą peelingi kawowe, hydrolaty różane, olejki rozświetlające do ciała, balsamy i pomadki. Ola otwiera jedno pudełeczko z kremem, żebym mogła powąchać, a ja przepadam totalnie. Aromat jest tak przyjemny, że na chwilę zapominam, gdzie jestem i przenoszę się myślami do wiosennego ogrodu pachnącego malinami.
Mówiąc krótko: w Mushi jest wszystko, o czym może zamarzyć współczesna kobieta.
Mushi Katowice: adres i godziny otwarcia
Sklep Mushi znajduje się przy ul. Kościuszki 39 w Katowicach. Jest otwarty od wtorku do piątku w godz. 11-19 i w niektóre soboty od godz. 11 do godz. 15.