Anna Barańska jest mieszkanką Katowic, większość swojego życia spędziła na osiedlu Witosa. Ma 37 lat i razem z mężem wychowuje trójkę dzieci. Starszy syn skończył 19 lat, młodszy Kajetan ma lat 11, a córka Lila właśnie zaczęła naukę w zerówce.
- Każdy z moich domowników swoje ulubione ciasto. Córka lubi marchewkowe, syn jeden woli szarlotkę, drugi razem z mężem kocha serniczki, a mama jest miłośniczką bezy. Gdy nadchodzą święta muszę zadbać o to, żeby wszyscy byli zadowoleni, więc piekę cztery blachy. No i tak to się zaczęło - śmieje się Ania.
Wcześniej z pieczeniem nie miała nic wspólnego. Z wykształcenia jest technikiem-hotelarzem, ale nie poszła pracować do hotelu. Przez jakiś czas pracowała w SKOK-u, a stamtąd trafiła do banku. Została ostała zatrudniona na stanowisko kasjer, później była doradcą klienta. Zajmowała się obsługą kasową, udzielała pożyczek, zakładała lokaty dla klientów.
Przez 10 lat pracowałam w banku i porzuciłam ciepłą posadkę na rzecz mojego, słodkiego biznesu. Wszyscy wokół się zastanawiali i pytali: "Jesteś tego pewna? Przecież to taka fajna praca!". Ale ja nie czułam się tam dobrze, nie czułam się spełniona - opowiada Ania.
Ania piekła na potęgę, dzieciaki bawiły się w degustatorów
Piec nauczyła się sama, jak mówi: "metodą prób i błędów". Pomógł też Internet. Ania podpatrywała na YouTube, jak inne dziewczyny robią torty. A gdy w jej głowie pojawiały się jakieś pytania, szukała informacji na grupach na Facebooku. Szkolenia zaliczyła dwa: jedno z tortów piętrowych, drugie z tworzenia kwiatów w kremie maślanym.
Bazy i kremy nauczyłam się robić sama, z moimi dzieciakami-testerami - śmieje się Ania - Wiadomo, że wtedy moje wypieki nie wyglądały tak, jak wyglądają teraz, ale byłam z nich dumna i czułam satysfakcję, że zrobiłam coś pysznego dla kogoś. Po ostatnim macierzyńskim wiedziałam już, że nie chcę wrócić do pracy w banku i szukałam pomysłu na siebie. Koleżanka mi powiedziała, że koniecznie powinnam torty robić, bo to mi świetnie wychodzi. Moja mama tak samo, ciągle tylko: "córcia, otwórz coś swojego!". Ale trudno mi się było przekonać. Dopiero, gdy mój mąż stwierdził, że czas na własny biznes, nabrałam pewności. On na co dzień jest sceptykiem, twardo stąpa po ziemi, także jego wiara w to, że może się udać, była zastrzykiem motywacji.
Zaczęła piec więcej i ogłaszać się wśród znajomych. Chciała sprawdzić, czy ludziom zasmakują jej wypieki, czy to się w ogóle sprzeda. Do Ani spływać zamówienia, a z każdym tygodniem było ich coraz więcej.
Przyszedł więc czas na kolejny krok: znalezienie lokalu. Ania szukała czegoś koniecznie na osiedlu Witosa, blisko domu. Pierwsze miejsce okazało się niewypałem, drugie było już strzałem w dziesiątkę. Lokal przy ul. Rataja 6 w Katowicach jest co prawda mały, ale na początek wystarczający. Remont zajął kilka tygodni i voilà!- w październiku 2019 roku Ania Barańska oficjalnie otworzyła swoją markę cukierniczą "Mama Upiecze".
Dobry tort, taki nie za słodki
Ania pracuje najczęściej z kremami, masy cukrowej używa raczej do dekoracji. Torty ozdabia czasem żywymi kwiatami, zawsze stara się dopracować ich wygląd i smak do perfekcji. Klientom zwykle przedstawia kilka propozycji.
Gdy klienci zamawiają tort, to zawsze pada słynne hasło: "pani zrobi taki dobry, nie za słodki". I proszą przy tym, żeby tort zrobić ze śmietanką. Panuje powszechne przekonanie, że jeśli jest inny krem niż śmietankowy, to na pewno będzie za słodki. Ja natomiast staram się tłumaczyć, że jeżeli przykładowo damy jeden krem-oreo i drugi krem z owocami, taki bardziej kwaskowaty, to one się razem świetnie komponują - tłumaczy Ania.
Ilość zamówień różni się u niej od pory roku. Najwięcej napływa w sezonie komunijnym. Wówczas w ciągu siedmiu dni musi przygotować nawet do 17 tortów. Dużo klientów dzwoni też w czasie świąt i wakacji.
- Zawsze się z tego śmieję, że jak klienci w wakacje nie świętowali, bo byli na urlopie, to we wrześniu nadrabiają wszystkie stracone okazje - mówi Ania.
Ania przetrwała pandemię i podwyżki cen. Dziś żadnych wyzwań się nie boi
Niecały rok po otwarciu biznesu w Polsce wybuchła pandemia. Lokale gastronomiczne były pozamykane, panowały ograniczenia w imprezach masowych. Dla Ani to oznaczało jedno: niepewność. Niektórzy nagle odwoływali śluby, chrzciny, urodziny. Do samego końca nie wiedzieli, czy imprezę uda się zorganizować. Ania była z klientami w ciągłym kontakcie i często robiła zamówienia na ostatnią chwilę. Musiała wymyślić coś, by przetrwać.
Moją receptą na sukces były torty mniejsze, dla sześciu osób. Klienci wtedy nie imprezowali w większych gronach, nawet w domach nie można się było spotykać. Małe torciki miały wtedy sens, bo były takim słodkim umileniem dni, które wielu spędziło w zamknięciu. Nie powiem, że nie było wtedy ciężko. Teraz z kolei wzrost cen jest trudny. Wszystko szalenie podrożało. Były takie miesiące, gdzie dziesięć razy się zamykałam, bo albo nie miałam zamówień, albo koszty mnie dobijały. Ale następnego dnia podnoszę koronę i robię swoje. Kocham piec torty i wielu ludzi mnie w tym wspiera, co daje dodatkowego kopa do motywacji - mówi Ania.
Czy pamięta, jaki tort był jej największym wyzwaniem?
- Na pewno trudny do zrobienia był tort w rodzaju beczka. Ma on kształt beczki, a u góry są ułożone takie "kosteczki lodu" z galaretki. Robiłam do niego dwa podejścia i ciągle mi się nie udawał. Dopiero później dowiedziałam się, że deseczki zewnętrzne muszą być posmarowane czekoladą, bo inaczej galaretka rozpuszcza masę cukrową. Poprawiłam technikę i już później wyszło idealnie, a teraz upiekłam już kilkanaście beczek - śmieje się Ania.
Mimo tych wszystkich zawirowań o przyszłości stara się myśleć pozytywnie. Ma nawet całkiem ambitne plany.
- Kiedyś chciałabym się przenieść do większego lokalu i otworzyć własną pracownię, gdzie mogłabym prowadzić szkolenia dla pracowników albo warsztaty dla dzieci. Chciałabym też otworzyć też rzemieślniczą cukiernię, gdzie każdy mógłby przyjść, napić się kawy, spróbować słodkości. Ale na razie trzeba się skupić na tym, co jest tu i teraz - kończy Ania z uśmiechem.
Więcej z serii "Śląski mały biznes":
Pokolenie Z spotyka szewca. "Nie wiedziałam, że z butami można robić takie cuda"
Najlepsze mięsne maszkety są w Katowicach. A klimat jak z góralskiej chaty