a zbrodnia i sposób, w jaki Mateusz M. pozbył się ciała swej partnerki, mrozi krew w żyłach. Małgorzata W. zaginęła 21 kwietnia ubiegłego roku, a jej zaginięcie zgłosił sam partner. Prawda okazała się jednak potworna. Kobieta już nie żyła, a jej oprawca odpowiada dziś przed sądem za makabryczną zbrodnię.
"Udusiłem ją". Szokujące wyznanie wprost do policjanta
Przełom w sprawie nastąpił, gdy do domu Mateusza M. w Chełmie Śląskim przyjechali policjanci z Katowic. To jednemu z nich oskarżony miał wyznać prawdę. Funkcjonariusz, który zeznawał w sądzie, opisał moment, w którym usłyszał przerażające słowa.
Wcześniej do niego zadzwoniłem. Powiedział mi, że właśnie wszedł do domu. Pojechaliśmy tam. Otworzył drzwi, celowo od razu powiedziałem mu, że jesteśmy od zabójstw, żeby obserwować reakcję. Tej jednak nie było, zupełnie. Weszliśmy do środka. Rozmawiał z nami odwrócony tyłem, skrobał ziemniaki, mówił, że musi zrobić obiad synkowi. Spytałem, co zrobił, by odnaleźć żonę. Usłyszałem, że się przeszedł nad pobliski zbiornik wodny. To "przeszedłem się" sprawiło, że byłem przekonany, że to on jest zabójcą. Wtedy powiedziałem do niego - gdyby pan był mną, a ja panem, czy uwierzyłby mi pan, w to, co mi pan powiedział? On na to, że nie. Odwrócił się do nas. Stanął jakby na baczność i stwierdził: Udusiłem ją. Spytałem: gdzie ciało? Opowiedział, że nie ma ciała - opowiadał funkcjonariusz.
Później, podczas pożegnania z synem, Mateusz M. miał dodać kolejne, wstrząsające zdanie. "Pan mówił, że nie chce zrobić ze mnie "zwyrola", ale ja jestem "zwyrolem", jeszcze nie powiedziałem wszystkiego" - miał powiedzieć do policjanta. Wtedy wskazał na kominek.
Ciało spalił w beczce, a prochy zmieszał z cementem
W trakcie rozmowy z policjantem oskarżony ujawnił kolejne, potworne szczegóły. Wyjaśnił, że próbował ciało kobiety spalić w tym kominku, a wcześniej obciął jej nogi. Szczątki jednak nie chciały się spalić, więc wywiózł je do pobliskiego lasku. Planu jednak nie porzucił. Po zdobyciu dębowego drewna i dużej beczki po oleju wrócił na miejsce ukrycia zwłok.
Jak zeznawał policjant, Mateusz M. przez całą noc spalał szczątki w beczce. Gdy z ciała został tylko popiół, zmieszał go z cementem i wodą, a powstałą w ten sposób "zaprawę" wylał pod płotem swojej posesji.
"Osoba toksyczna". Była żona oskarżonego przerywa milczenie
W sądzie zeznawała również Magdalena S., była żona oskarżonego. Kobieta opisała go jako osobę dominującą i apodyktyczną.
Mąż był dominujący, nawet apodyktyczny. Wszystko musiało być wedle jego woli. Był nieustępliwy w kłótniach. Jest bardzo inteligentny i traktował innych jako głupszych, krytykował i nie poważał innych, nie tolerował innego zdania. Z perspektywy czasu uważam, że to osoba toksyczna - charakteryzowała Mateusza M.
Jak dodała, stosował wobec niej "wysublimowaną przemoc w białych rękawiczkach", która miała ją "ustawić do pionu". Z otwartej osoby stała się smutna i wycofana, w tajemnicy zaczęła korzystać z pomocy psychologa.
Ofiara pisała do niej przed śmiercią. "Gdyby nie dzieci, dawno bym go opuściła"
Najbardziej wstrząsający był jednak fragment zeznań dotyczący kontaktu z Małgorzatą W. Ofiara odezwała się do Magdaleny S. przez media społecznościowe, szukając pomocy i zrozumienia.
Pisała, że ma problemy w związku z Mateuszem. Pytała o powód naszego rozstania. Zastanawiała się też, czy to nie ona przypadkiem jest temu winna. Poza tym napisała, że gdyby nie dwoje ich dzieci, to ona sama już dawno by go opuściła - mówiła Magdalena S.
Była żona przyznała, że z obawy przed zemstą Mateusza M. odpisała bardzo ogólnie. Gdy dowiedziała się o zaginięciu Małgorzaty, od razu miała złe przeczucia. "Mój były mąż jest mściwy. Gdy Małgorzata zaginęła, od razu pomyślałam, że on jej coś zrobił. Kiedy dowiedziałam się, że Małgorzata nie żyje, nie byłam zdziwiona" - zeznała, dodając, że choć metoda zbrodni ją zszokowała, to sam fakt zabójstwa pasował do jej wyobrażeń o byłym mężu.
