Porywacze kotów w Będzinie. Reagował radny, odbijała policja
O tym, że sprawa jest poważna, nie wiedziałby nikt, gdyby nie reakcja radnego Tomasza Kowala, który zwrócił się do miasta z niecodzienną interpelacją.
- W związku ze złożonym pismem Sz.P. (tu podane jest imię i nazwisko) bardzo proszę o pomoc w odzyskaniu kota - cytuje jego interpelację Gazeta Wyborcza podkreślając, ze radny Tomasz Kowal jest rekordzistą w składaniu interpelacji, a jak podkreślali rozmówcy, stara się reagować niemal w każdej sprawie, jaką zgłaszają mu mieszkańcy Będzina. Na powyższą interpelację miasto odpowiedziało, że sprawą zajmie się policja. Bo, jak się okazało, sprawa nie była błaha.
Będzin: Para kradła koty z ulicy i przetrzymywała w mieszkaniu
Jak opowiedziała Gazecie Wyborczej właścicielka porwanego kota, w sprawie którego interweniował radny Tomasz Kowal, pewnego dnia jej kot zniknął z przydomowego ogródka. Jak podkreśla pani Dominika, czasem się to zdarzało, ale tym razem kot nie wracał zbyt długo, dlatego zamieściła ogłoszenie na Facebooku. Niedługo później otrzymała anonimową wiadomość z tekstem jak z filmu gangsterskiego. "Wiemy, gdzie jest pani kot" brzmiała wiadomość, do której dołączono zdjęcie i adres miejsca, gdzie znajdowało się zwierzę.
Właścicielka udała się pod wskazany adres i zobaczyła swojego kota na parapecie drapiącego w okno. - Otworzyli mi kobieta z mężczyzną. Wywiązała się burzliwa dyskusja. Zażądałam oddania zwierzęcia, oni nie chcieli. Kiedy tak się przekrzykiwaliśmy, Tosiu czmychnął przez szparę w drzwiach i znalazł się w moich rękach - relacjonowała Gazecie Wyborczej właścicielka.
Kolejne porwanie i interwencja policji
To nie był koniec sprawy. Właścicielka kota wierząc, że do kolejnego porwania już nie dojdzie, nie zamykała kota w domu. Efekt? Po trzech dniach kot zniknął. Kobieta podejrzewała, że za jego zniknięcie odpowiadała ta sama para. Tym razem jednak nie chcieli jej nawet otworzyć. O pomoc poprosiła dzielnicowego, który próbował odzyskać kota pięć razy, ale para się wypierała kradzieży, a do mieszkania nie chcieli go wpuścić. To wszystko trwało trzy miesiące. W końcu zrozpaczona kobieta zgłosiła się po pomoc do radnego Kowala, a następnie zgłosiła kradzież mienia o wartości 3 tys. zł. Kilka dni później, po złożeniu interpelacji, pod mieszkanie zajechały dwa policyjne radiowozy oraz inspekcja weterynaryjna. Na miejscu okazało się, że para z Będzina przetrzymywała na 28 metrach kwadratowych 25 kotów. - Zwierzęta miały jedną kuwetę, w mieszkaniu panował potworny smród. Z tego co przekazali mi policjanci wynika, że znajdowały się tam też koty skradzione innym właścicielom. Ci ludzie zabierali ze sobą wszelkie napotkane koty. W dodatku są święcie przekonani, że dobrze robili - relacjonuje Gazecie Wyborczej kobieta, która dodała, że przez tak długą rozłąkę oraz fatalne warunki bytowe, jej kot mocno podupadł na zdrowiu.
Porywaczami kotów z Będzina zajmie się sąd
Po interwencji służb sprawa została skierowana do sądu. Do tego ma się tym tematem zająć również miasto, ponieważ para z Będzina przetrzymywała zwierzęta w lokalu socjalnym. Sprawdzeniem tematu ma się zająć Miejski Zakład Budynków Mieszkalnych.