Sprawa nazwy placu przed katowickim dworcem ciągnie się już od kilku lat i jest pełna zwrotów akcji. Wszystko zaczęło się w 2017 roku, kiedy wojewoda śląski Jarosław Wieczorek w myśl tzw. ustawy dekomunizacyjnej zmienił patrona placu z "Wilhelma Szewczyka" na "Marii i Lecha Kaczyńskich".
Sprawa wywołała niemałe poruszenie w katowickim magistracie. Radnym nie spodobało się to, że o nazwach ulic i placów decyduje ktoś inny, niż lokalne władze samorządowe. Zaczęły się długie przepychanki sądowe. Najpierw władze miasta zaskarżyły decyzję wojewody do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach. Sąd przyznał rację Katowicom, ale wojewoda śląski nie zamierzał się poddać. Złożył skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego, a ten uznał jego rację. Tym samym od 2019 roku plac przed dworcem nosi oficjalnie nazwę "Marii i Lecha Kaczyńskich".
Wojewoda postanowił wymienić tabliczkę sam. Miasto twierdzi, że o niczym nie wiedziało
Ale przeciętny turysta mógłby tej "dobrej zmiany" nawet nie zauważyć, bo tabliczka przez kilka długich lat nie została wymieniona. Aż do wczoraj (19.04), kiedy urząd wojewódzki postanowił wyręczyć miasto i zatrudnił firmę, która wymieniła stare oznakowanie na nowe. I znów w lokalnych mediach zaczęły się przepychanki.
Katowice twierdzą, że nie ma mowy o żadnym zaniechaniu ze strony miasta. Co więcej, wojewoda miał nie poinformować ani magistratu, ani Miejskiego Zarządu Ulic i Mostów o planowanej zmianie. Sama tabliczka zaś odbiega wyglądem od standardów Systemu Informacji Miejskiej (SIM) i nie nadaje się do użytku.
Urząd wojewódzki zaprzecza takiej wersji zdarzeń i twierdzi, że kilkukrotnie prosił miasto o podanie odpowiednich parametrów wykonania tabliczki. Katowice miały nie podać żadnych informacji i wziąć ryzyko niezgodności z SIM na siebie.