Śmierć Kamilka z Częstochowy. Lekarz ujawnia, jak wyglądało leczenie
Lekarze z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka zrobili wszystko, co mogli, żeby uratować Kamilka z Częstochowy. Przez 35 dni walczyli o życie 8-latka. Niestety, skatowany przez ojczyma chłopczyk zmarł w poniedziałek, 8 maja.
Dawid B., oprawca Kamilka, i Magdalena B., matka 8-latka, przebywają obecnie w areszcie. Mają postawione zarzuty, które po śmierci chłopca zostaną prawdopodobnie zmienione na cięższe.
Dr n. med. Andrzej Bulandra, specjalista chirurgii dziecięcej oraz koordynator Centrum Urazowego dla Dzieci w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, w rozmowie z TVN 24 opowiedział o szczegółach dramatycznej walki o życie Kamilka z Częstochowy.
Lekarz wspomina w jakim stanie był Kamilek, kiedy trafił do placówki.
- Moją uwagę zwróciło to, że to nie były oparzenia świeże, ale takie, które powstały jakiś czas wcześniej i nie były w sposób fachowy leczone. Były brudne, zakażone, pokryte strupami. Nie widziałem żadnego efektu wcześniejszego leczenia - powiedział Bulandra. Odniósł się on również do informacji, jakoby matka smarowała rany maścią. - W trakcie oględzin ran nie zanotowałem tego, żeby jakieś maści były - dodał.
Chirurg nie ma wątpliwości, że od momentu oblania Kamilka wrzątkiem i przypalania go na piecu, aż do chwili, gdy dziecko trafiło do szpitala (okres ten trwał aż 5 dni), 8-latek musiał niewyobrażalnie cierpieć.
- Na pewno tego typu oparzenia związane są z bardzo dużymi dolegliwościami bólowymi - powiedział Bulandra.
Kamilek został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Lekarze przeprowadzili kilka zabiegów polegających na usunięciu martwicy i położeniu przeszczepów. Walczyli również z chorobą oparzeniową oraz zakażeniem organizmu.
Czy Kamilka można było uratować? Pierwsze dni były kluczowe
Dr Bulandra przyznał, że kluczowy w przypadku leczenia ran oparzeniowych i ich konsekwencji kluczowy jest czas.
- Jeśli zaczynamy leczyć późno, to jest czas na to, żeby pogłębiła się niewydolność wielonarządowa. Poza tym dochodzi do zakażenia. W momencie oparzenia rana jest czysta. W ciągu dwóch-trzech dni dostają się do niej bakterie. Jeśli zaopatrzymy ranę w pierwszym dniu, bezpośrednio po oparzeniu, to pozostanie czysta i jest szansa, że nie będzie zakażona przez cały proces gojenia. Natomiast, jeśli już dojdzie do zakażenia tej rany, to do tej choroby oparzeniowej dochodzi jeszcze infekcja, miejscowa albo uogólniona w postaci sepsy lub wstrząsu septycznego. Kluczowe jest to, żeby leczenie dużych oparzeń wdrożyć jak najszybciej, najlepiej w ciągu pierwszych godzin po zdarzeniu - powiedział w rozmowie z TVN 24.
Niestety, ani oprawca Kamilka, ani jego matka nie wezwali karetki na miejsce. Nie uczynił tego także wujek i ciotka katowanego chłopca. Pięć dni trwała straszliwa męka 8-letniego Kamilka. Nikt z dorosłych nie kiwnął palcem w tym czasie. Dopiero 3 kwietnia do mieszkania przyszedł pan Artur i to on przerwał gehennę swojego syna.
NAJWAŻNIEJSZE WIADOMOŚCI ZE ŚLĄSKA