Po raz pierwszy od kilku lat po jesiennych meczach reprezentacji Polski w mediach i social mediach panuje... cisza. Nie ma hurraoptymizmu, ale jest jakby spokojnie. Nie przetacza się walec krytki, nagle z trzydziestu kilku milionów selekcjonerów zrobił się zaledwie jeden, który zwie się Jan Urban. I choć słowa "wygrywa ze słabymi, walczy z silnymi" jest w jego przypadku nadal stwierdzeniem na wyrost, po czerech spotkaniach w końcu możemy powiedzieć, że na boisko nie wychodzi 11 patałachów, tylko piłkarzy, którzy doskonale wiedzą co mają grać, jak wykonywać poszczególne zadania, a Lewandowski nie jest obarczony całym ciężarem gry. Ten pięknie się rozkłada na innych piłkarzy, których potencjał w końcu jest należycie wykorzystywany.
Urban to nie strażak. Urban to architekt
Kiedy przewijała się plejada nazwisk trenerów, którzy mieli zastąpić Michała Probierza, od początku byłem przekonany, że jeśli padnie na Jana Urbana, to będzie w stanie uspokoić niesamowicie napiętą atmosferę wokół i w reprezentacji. Probierza dziś należy uznać za kogoś, kto podpalił lont, a potem ciągle dolewał benzyny do rozprzestrzeniającego się pożaru. Przekonany o swojej nieomylności bytomian odszedł w złej atmosferze, by nie powiedzieć - niełasce. Chyba nawet Jerzy Brzęczek potrafił posypać głowę popiołem. Zresztą co by o Brzęczku nie mówić, to wyniki miał, ale nie miał za sobą szatni i mediów, co ostatecznie go zgubiło.
Za Urbanem przemawiało to, że karierę - jak na polskie warunki w tamtych czasach, miał naprawdę dużą, a i trenerem był nie od parady. Zwłaszcza w Górniku Zabrze pokazał, że z wydawałoby się słabych piłkarzy potrafi zrobić bardzo solidną drużynę. Bardzo dobrze potrafił wykorzystywać ich potencjał i budować zespół tak, że był w stanie postawić się najlepszym. No i potrafił mimo wszystko dogadać się z każdym piłkarzem, który nawet jeśli z nim nie sympatyzował, to ufał jego wizji. Urban posiadał więc coś, czego nie posiadał jego poprzednik - umiejętność rozmawiania z piłkarzami. Był nie tylko trenerem, ale też - nie bójmy się tego powiedzieć - niezłym psychologiem.
Reprezentacja to wreszcie nie Lewandowski
Wielką bolączką ostatnich lat był Lewandowski i reszta. Dosłownie. Jeden z najlepszych piłkarzy świata nigdy nie schodził poniżej pewnego poziomu, czego nie można było powiedzieć o wielu zawodnikach grających z nim w kadrze. Jeden, jedyny Nicola Zalewski z reguły pokazywał, że wie o co w grze w kadrę chodzi, ale to było zdecydowanie za mało, co odbiło się zresztą w Helsinkach wstydliwą przegraną z Finlandią.
Jan Urban na dzień dobry miał wyjazdowy mecz z Holandią i obietnicę tego, że gospodarze zrobią nam straszliwą jesień średniowiecza z wiadomo czego. I wcześniejsze mecze kadry tylko potwierdzały tę teorię. Ale teoria to jedno, a rzeczywistość okazała się inna. Po obronie Częstochowy wywieźliśmy z Holandii punkt, by następnie zrewanżować się Finom, a w kolejny meczach - z Nową Zelandią i Litwą, nie zawsze po pięknej grze, zapewniać sobie zwycięstwa. Co zmienił Urban? Ano dotarł do piłkarzy i zmienił ich mentalność. Powiedział wprost: "Wy potraficie grać w piłkę, nigdy w to nie wątpcie i zawsze dajcie z siebie wszystko, nawet jeśli mamy przegrać". Ot tyle i aż tyle. W ten sposób znaczna część piłkarzy wchodząc na boisko pokazywała, że jest wartością dodaną. Czy to był Wszołek, który przeżywa - przynajmniej w kadrze - drugą młodość, czy taki Grosicki, który cały czas przed drugą młodością jest.
Kamiński, Szymański, Zieliński czy nawet Skóraś, który jest wygranym ostatniego zgrupowania, w końcu grają na miarę swoich talentów i nie są hamulcowymi kadry. Współpracują z Lewandowskim, jak i radzą sobie bez współpracy z Lewandowskim. Nie zrzucają na niego odpowiedzialności, tylko potrafią wziąć grę na swoje barki. I to skutecznie.
Defensywa to już nie parodyści
Podobnej zmiany doczekaliśmy się w formacji defensywnej, która przecież niewiele się różni od tej, jaka grała w poprzednich latach. To nadal Bednarek, to nadal Kiwior czy Cash, do których dołączył Przemysław Wiśniewski wymyślony przecież przez Urbana. A i Jan Ziółkowski, jeśli tylko będzie zbierał więcej minut w Romie, będzie dla nas wielką pociechą. I tu - gwoli prawdy, Urban nie zrobił żadnej rewolucji. Ot zwyczajnie dotarł do zawodników sprawiając, że uwierzyli w siebie i tą reprezentację.
Inny przypadek to obsada bramki. Urban w końcu zrobił to, do czego wcześniejsi selekcjonerzy nie mieli tak naprawdę jaj - postawił od razu na Skorupskiego dając innym do zrozumienia, że będą na ten moment jego zmiennikami. To, wbrew pozorom, było bardzo potrzebne. Co jeszcze ważniejsze, potrzebny był solidny i stały kręgosłup kadry, z drobnymi korektami w zależności od przeciwnika. I ten kręgosłup szybko został wypracowany, od Skorupskiego, przez Bednarka, Kiwiora, Wiśniewskiego czy Casha, przez Zielińskiego, Szymańskiego, Kamińskiego czy Zalewskiego, a na Lewandowskim kończąc. Urban ma też swoich pewniaków w odwodzie. Grosicki, Wszołek czy Kapustka to nie jest powiew przyszłości tej kadry, ale żołnierze, którzy wniosą coś dobrego do gry kadry. Podobnie jest ze Świderskim, który wchodzi, biega, walczy i gra dla drużyny, a nie dla siebie. Tak jak zresztą większość kadry Urbana.
Urban już wygrał. To nowa/stara jakość
Jan Urban pierwszy czterema meczami w roli selekcjonera Polski udowodnił, że polska myśl szkoleniowa to nie jest żaden archaizm, a nadal żywe pojęcie, które może się sprawdzić w reprezentacji. Być może powiem to na wyrost, ale Urban jest chyba jednym z nielicznych trenerów, który doskonale rozumie, jak ważna jest psychologia w piłce nożnej. Jak docierając do głowy zyskuje się co najmniej połowę sukcesu, co zresztą pokazał mecz z Holandią, w którym Polacy piłkarsko byli gorsi, a mimo to walczyli do końca, co się opłaciło. Piłkarski świat już dawno zrozumiał, że zwycięstwem jest wygrać z tym, co dzieje się w głowie piłkarza, co potem przekłada się na jego grę, a finalnie - na wynik. Zrozumiał to też Urban, rozumie też Adrian Siemienic z Jagielloni Białystok, która gra z głową i wygrywa nawet jeśli traci połowę kluczowych zawodników.
Urban wiedział, że przychodząc do kadry, nie musi wymyślać niczego od nowa i przeprowadzać głębokiej selekcji. Szkielet miał, wyrobników również. Naprawił im głowy, wprowadził autorsko kilku "swoich" zawodników przeprowadzając nie rewolucję, a ewolucję. Sprawił, że polski kibic uwierzył w to, że ta kadra może nie będzie najlepsza na świecie, ale będzie robić wszystko, aby w każdym meczu pozostawić po sobie nie tylko dobre wrażenie, ale i to, co najważniejsze - wynik. I to jest jego wielka wygrana.
